wtorek, 26 grudnia 2017

E. M. Delafield - Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 9


1 stycznia 1930.—Wydajemy własne przyjęcie dla dzieci. Bardzo, bardzo męczące przedsięwzięcie dodatkowo skomplikowane burzową pogodą, przez co połowa gości nie dotarła, na domiar złego byłam nękana obawą co do przybycia magika.

Postanawiam podać dzieciom herbatę w jadalni, a dorosłym w gabinecie i zwolnić bawialnię dla zabaw i pokazu magika. Pomniejsze meble z bawialni trafiły do mojej sypialni, gdzie bez przerwy na nie wpadam. Donice z cebulkami przeszkadzały wszystkim, więc zostały usunięte na gzymsy okienne, co Mademoiselle skomentowała: "Tiens! ça fait un drôle d'effet, ces malheureux petits brins de verdure!" Ten opis wcale mi się nie podoba.

Dzieci z najbliższej plebanii zjawiły się za wcześnie, więc zostały zaprowadzone do świecącej pustkami bawialni. Wejście Vicky w nowej odświętnej zielonej sukience z czterema balonami uratowało sytuację.

(Pod rozwagę: Jaki jest powód tego, że rodziny duchownych zawsze są niepunktualne, zjawiając się albo jako pierwsze, albo jako ostatnie na każde zgromadzenie, na które są proszone?)

Uderza mnie rozmaitość zachowań prezentowanych przez matki, niektóre są tak pomocne w organizacji zabaw i zgłaszaniu pomysłów, inne po prostu siedzą bezczynnie. (N.B. Gwoli dokładności muszę raczej powiedzieć „stoją bezczynnie”, bo krzeseł szybko zabrakło). Zawsze, gdy to możliwe, staram się wysyłać Robina i Vicky na przyjęcia samych, ponieważ dzieci bez rodziców są o wiele bardziej pożądane z punktu widzenia gospodarzy. Mam pewne trudności w powadzeniu zabawy „Jawor, jawor, jaworowi ludzie”, ponieważ usiłuję równocześnie udawać inteligentne zainteresowanie uwagami jednej z wizytujących matek na temat wystawy malarstwa włoskiego w Burlington House. Przyłapuję się na tym, że wyrażam nader pochlebne zdanie o obrazach, których tak naprawdę wcale nie widziałam. Zdaję sobie sprawę, że należy to jak najszybciej sprostować, jednak tego nie robię i nieuchronnie popadam w zupełnie niezamierzoną sieć kłamstw. Powinnam rozważyć, jak dalece jestem moralnie odpowiedzialna za taki stan rzeczy, ale nie mam czasu.

Herbata wypadła dobrze. Mademoiselle urzędowała w jadalni, ja w gabinecie. Robert i samotny starszy ojciec (bardziej podobny do dziadka) stali w drzwiach i rozmawiali o polowaniu i o ostatniej elekcji generalnej w przerwach między podawaniem herbaty.

Magik przybył późno, ale miał duże powodzenie u dzieci. Na koniec są prezenty wyjmowane z kosza z trocinami, z którego więcej trocin wysypało się na dywan, dziecięce ubrania i rozleciało się po całym domu, niż pierwotnie do niego nasypano. To dziwne, ale zauważyłam podobny fenomen wcześniej.

Goście rozchodzą się między siódmą a wpół do ósmej i Robin wypuszcza Helen Wills i psa, które były zamknięte ze względu na petardy, z czego nie były zadowolone.

Robert i ja spędziliśmy wieczór pomagając służącym przywrócić porządek i próbując przypomnieć sobie, do jakich bezpiecznych miejsc odstawiliśmy popielniczki, zegary, ozdoby i atrament.

3 stycznia.—Polowanie z psami w wiosce. Robert zgadza się zabrać Vicky na kucyku. idę z Robinem i Mademoiselle do urzędu pocztowego zobaczyć, jak wyrusza polowanie; Robin przez cały czas papla o Oliverze Twiscie, nie wspominając słowem o polowaniu od początku do końca, i patrzy na konie, psy i myśliwych z jednakową obojętnością. Jestem pod wrażeniem jego odporności na wpływy zewnętrzne, ale czuję, że za tym może kryć się głębokie Freudowskie znaczenie. Czuję także, że Robert miałby o tym zupełnie odmienne zdanie.

Pokaźna liczba spotkanych polujących sąsiadów mówi do Robina: „Nie jesteś konno?”, co brzmi naprawdę bezsensownie, i pyta mnie, czy ostatnio straciliśmy dużo drzew nie czekając na odpowiedź, ponieważ tak naprawdę chcą mówić o tym, ile drzew stracili oni sami.

Mademoiselle patrzy na psy myśliwskie i mówi: "Ah, ces bons chiens!"; podziwia także konie: "quelles bêtes superbes"—ale rozsądnie trzyma się z dala od pierwszych i drugich, w czym idę za jej przykładem.

Vicky wygląda ślicznie na kucyku więc jako matka otrzymuję komplementy, które przyjmuję lekko z odcieniem niedowierzania, żeby pokazać, że jestem nowoczesna i nie robię zbytniego zamieszania wokół dzieci.

Polowanie wyrusza, Mademoiselle zauważa: "Voilà bien le sport anglais!", Robin mówi: "Czy możemy już iść do domu?" i je czekoladę. Wracamy do domu; piszę zamówienie do domów towarowych, kartkę do masarza, dwa listy w sprawach Instytutu kobiecego, jeden list w sprawie harcerek, notkę do dentysty z prośbą o umówienie na wizytę w przyszłym tygodniu oraz robię notatkę w terminarzu, że muszę złożyć wizytę pani Somers w Grange.

Jestem przerażona i nie mogę uwierzyć, że to wszystko zajęło mi cały poranek.

Robert i Vicky wracają późno, Vicky jest oblepiona błotem od stóp do głów, ale poza tym w zupełnym porządku. Mademoiselle zabiera ją i więcej nie mówi o le sport anglais.


4 stycznia.—Piękny dzień, powietrze bardzo łagodne, co podpowiada mi, że można śmiało liczyć na to, że pani Somers będzie na spacerze, więc udaję się z wizytą do Grange. Przeciwnie, jest w domu. Znajduję ją w bawialni, jest ubrana we wzorzystą aksamitną sukienkę, która, jak natychmiast pomyślałam, wyglądałaby ślicznie na mnie. Nic nie wskazuje na Pszczoły w pobliżu, ale szykuję się do inteligentnego zapytania o nie, gdy pani Somers niespodziewanie mówi, że jej Matka jest tu i zna moją przyjaciółkę z lat szkolnych Cissie Crabbe, która mówi, że jestem taka zabawna. Matka wchodzi —ma bardzo elegancką marsylską ondulację—(nie mogę wyobrazić sobie, gdzie mogła się ufryzować, chyba że dopiero co wróciła z Londynu)—i ogólne rozeznanie, jak należy ubierać się na wsi. Została mi przedstawiona —jej nazwisko brzmi zupełnie jak Eggchalk, ale nie sądzę, że jest to możliwe —i mówi, że zna moją przyjaciółkę z lat szkolnych pannę Crabbe, w Norwich, i dużo słyszała o tym, jak bardzo, jestem zabawna. Jestem kompletnie sparaliżowana i nie znajduję nic innego do powiedzenia poza uwagą, że pogoda ostatnio była dość gwałtowna. Wychodzę jak najszybciej.

sobota, 9 grudnia 2017

Spełniło się moje marzenie (wspólne zapewne wielu czytelnikom Josifa Bodskiego) i - dzięki projektowi Eshkolot pt. Shakespeare in the Ghetto - znalazłam się w grudniu w Wenecji.

Zamieszczę tu tylko dwa zdjęcia.

Pierwsze z Nabrzeża Zatterego (dawniej Nieuleczalnie chorych; pod nazwą "Nabzeże Nieuleczalnie chorych" był wydany po rosyjsku słynny wenecki esej Brodskiego "Znak wodny"), gdzie przyszłam z wycieczką śladami Brodskiego i trafiliśmy na chwilę zachodu słońca. Takie oko puszczone przez geniusza miejsca.

A drugie to weneckie kolory: ochra, cegła, zieleń, biel, szarość.



środa, 15 listopada 2017

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 8

Jest połowa listopada,w galeriach handlowych już pojawiły się choinki, a ja wracam do świątecznych klimatów "Z pamiętnika prowincjonalnej pani" Delafield.

Poprzednie odcinki.



19 grudnia.—Zakupy przedświąteczne b. wyczerpujące. W magazynach Army and Navy zmroziło mnie, że zgubiłam Listę Prezentów Świątecznych, ale ostatecznie wpadłam na jej ślad w Dziale Książki Dziecęcej. Skoro już tam byłam, wybrałam książkę dla kochanego Robina i po raz kolejny pożałowałam, że Vicky tak zdecydowanie zażyczyła sobie zabawkową cieplanię i nic innego. Jest ewidentnie nie do dostania. (Ku pamięci: Wykorzystać najbliższą okazję i sprawdzić opowieść o jaju Roka, żeby opowiedzieć Vicky).

Rose mówi: "Sprawdź w Selfridge's." Po protestach udaję się tam, znajduję cudowną – choć drogą – zabawkową cieplarnię i niepatryotycznie kupuję ją bez wahania. Postanawiam nie wspominać o tym Robertowi.

Wybieram stosowne podarunki dla Rose, Mademoiselle, Williama i Angeli (spędzają z nami Święta, toteż prezenty nie mogą pozostać w pułapie cenowym kalendarza) oaz drobiazgi dla reszty. Nie umiem dokonać wyboru między mikroskopijnym notesem i naprawdę piękną kartką dla Cissie Crabbe, ostatecznie decyduję się na notes, ponieważ mieści się do zwykłej koperty.

20 grudnia.—Rose zabrała mnie na sztukę St. John Ervine'a i jestem b. rozbawiona. Niechcący podsłuchałam rozmowy dwóch pań w parterze, jedna pyta drugiej: dlaczego nie napiszesz sztuki, moja droga? No wiesz, odpowiada jej koleżanka, to nie jest takie łatwe, jak się ma tyle rzeczy na głowie, znaleźć czas. Padłam. (Pod rozwagę: Czy sama mogłabym napisać sztukę? Czy wszyscy moglibyśmy pisać sztuki, gdybyśmy tylko mieli czas? Po gruntownym przemyśleniu dochodzę do wniosku, że mieszkanie w jednym hrabstwie z panem St. J. E. nie jest wystarczającą podstawą, żeby napisać do niego z zapytaniem, jak znajduje czas na pisanie sztuk.)

22 grudnia.—Wracam do domu. Jedna cebulka częściowo kwitnie, ale niezadowalająco.

23 grudnia.—Odbieramy Robina na węźle kolejowym. Zgubił bilet, paczkę kanapek i chusteczkę do nosa, natomiast ma przy sobie wielki drewniany kufer z półeczką na zawiasach w środku. Rozumiem, że to stanowi owoc Warsztatów Stolarskich – drogich zajęć dodatkowych w szkole – i jest prezentem gwiazdkowym. Tylko czekać, aż pojawi się toto na rachunku za naukę.

Robin absolutnie nie może się obejść bez nagrania gramofonowego pod tytułem "Is Izzy Azzy Wozz?" (N.B. Często nawiedza mnie niepokojąca myśl, że kochane dzieci są pozbawione jakiegokolwiek wyczucia estetycznego, czy to w sztuce, literaturze czy muzyce. To przekonanie umacnia się po wysłuchaniu czternaście razy z rzędu utworu "Is Izzy Azzy Wozz?", po tym, jak udało mi się zdobyć nagranie.)

Jestem b. poruszona entuzjastycznym przywitaniem się Robina i Vicky. Mademoiselle mówi, "Ah, c'est gentil!" i wyciąga chusteczkę, co uważam za przesadę, szczególnie że po półgodzinie zjawia się u mnie ze skargą, że R. i V. weszli na belki i strząsają tynk z sufitu pokoju dziecięcego. Perswaduję im z dołu. Śpiewają "Is Izzy Azzy Wozz?". Martwię się, gdyż na nowo utwierdzam się w przekonaniu, że żadne z nich nie ma słuchu muzycznego i mieć nie będzie.

Przybycie Williama and Angeli, wpół do trzeciej. Byłoby dobrze przyspieszyć herbatę, ale czuję, że to zdenerwuje służbę, więc zamiast tego oferuję, że zaprowadzę ich do pokojów, które już bardzo dobrze znają. Wymieniamy wiadomości o rodzinie. Zjawiają się Robin i Vicky wciąż śpiewając "Is Izzy Azzy Wozz?" Angela zauważa, że dzieci urosły. Z wyrazu jej twarzy wnioskuję, że uważa je za okropne i bardzo źle wychowane. Opowiada mi o dzieciach z domu, w którym ostatnio gościła. Wydają się wzorami schludności, inteligencji i wdzięku. Poza tym A. dodaje, całkiem niepotrzebnie, że są bardzo muzykalne i ładnie grają na pianinie.

(Ku pam.: Posiłek to najbardziej zadowalający sposób zabawiania gości. Najchętniej skróciłabym przerwę między herbatą a kolacją – lub wprowadziłabym dodatkowy podwieczorek w międzyczasie.)

Przy kolacji znów rozmawiamy o rodzinie i pytamy się nawzajem, czy coś w końcu słychać o biednym Frederiku i jak się układa w małżeństwie Molly i czy Babcia znów rozważa wyjazd na wschodnie wybrzeże w lecie. Jestem poirytowana, bowiem Robert i William przesiadują w jadalni prawie do dziesiątej, przez co służba jest spóźniona.

24 grudnia.—Zabieram całą rodzinę na dziecięce przyjęcie wigilijne w pobliskiej parafii. Robin mówi „do diaska” trzy razy w obecności proboszcza – wyrażenie, nigdy nie używane przez niego wcześniej ani później, najwyraźniej specjalnie zarezerwowane na tę niezręczną okazję. Pod innymi względami przyjęcie jest nadzwyczaj udane, poza tym, że znów spotykam nową mieszkankę Grange, której wciąż nie złożyłam wizyty. To niejaka pani Somers, podobno trzyma pszczoły. Siedzimy obok siebie przy herbacie; nie potrafię powiedzieć nic o pszczołach poza pytaniem, czy je lubi, co brzmi jak kiepska zagadka, więc pozostaje niewypowiedziane, i zamiast tego mówię o prywatnych szkołach podstawowych (zauważam ciekawą prawidłowość, że żadne z dwóch rozmawiających o szkołach rodziców najwyraźniej nigdy nie słyszało o szkole tego drugiego.  Pod rozw.: Czy wskazuje to na zbyt dużą liczbę takowych przybytków w okolicy?)

Po kolacji szykuję prezenty gwiazdkowe dla dzieci. William niefortunnie nadeptuję na szklany drobiazg z lalkowego wyposażenia domu dla Vicky, ale szarmancko oferuje rekompensatę w postaci szylinga, czego stanowczo odmawiam. Dyskusja na ten temat przedłuża się. O dwudziestej trzeciej dzieci są wciąż na nogach. Angela proponuje partię bridge’a i pyta, kim jest ta pani Somers, poznana w parafii, która podobno zna się na pszczołach? (A. najwyraźniej lepiej ode mnie orientuje się w urokach towarzyskich, jednak nie wypowiadam tej uwagi na głos.)

Boże Narodzenie.—Świąteczne, acz wyczerpujące Boże Narodzenie. Robin i Vicky zadowoleni ze wszystkiego i spędzają większość dnia jedząc. Vicky prezentuje cioci Angeli kwadratowy rąbek płótna z niebieskim osiołkiem wyszytym haftem krzyżykowym. Nie wiem, czy przepraszać za ten podarunek, ostatecznie postanawiam pominąć to milczeniem i napomknąć Mademoiselle, że inny wzór byłby bardziej pożądany.

Dzieci są chyba za bardzo en évidence, ponieważ Angela, w okolicach herbaty, zaczyna opowiadać, że mali Maitlandowie mają tak cudny pokój dziecięcy, że zawsze spędzają w nim cały dzień, chyba że wychodzą na długie spacery z guwernantką i psami.

William pyta czy ta pani Somers jest jedną z tych z Dorsetshire — ta, co zna się na pszczołach.

Notuję sobie, że naprawdę muszę udać się z wizytą do pani S. już w przyszłym tygodniu. Przed wizytą koniecznie poczytać o pszczołach.

Indyk i legumina ze śliwkami na zimno wieczorem, żeby służba odpoczęła. Angela patrzy na cebulki i mówi: Co też kazało mi myśleć, że rozkwitną na Święta? Nie odpowiadam na to i proponuję, żebyśmy wszyscy poszli spać wcześniej.

27 grudnia.—Wyjazd Williama i Angeli. Lekki szok, wywołany około jedenastej przez Angelę, która pyta, czy wiem, że to ona wygrała nagrodę główną w ubiegłotygodniowym konkursie Time and Tide, występując pod pseudonimem Inteligencja. Oczywiście, nie miałam o tym pojęcia, ale gratuluję jej nie wspominając, że sama również brałam udział w tym konkursie – bez powodzenia.

(Pod rozw.: Czy Organizatorzy Konkursu są zawsze w porządku, jeżeli chodzi o ocenę walorów literackich? Możliwe, że ich zdolność osądu jest zaburzona na skutek przepracowania.)

Kolejne przyjęcie dla dzieci tego popołudnia, zbyt wielkie i skomplikowane. Matki w czarnych kapeluszach stoją i rozmawiają ze sobą o ogrodach, książkach i trudnościach w zatrzymaniu służby na wsi. Herbata jest niewzruszenie przekazywana po sali, póki dzieci są zgromadzone w innym pokoju. Vicky i Robin zachowują się grzecznie, więc chwalę ich w drodze do domu, jednak później dowiaduję się, że Mademoiselle znalazła w kieszeni odświętnej sukienki Vicky całą kolekcję czekoladowych ciastek.


(Ku pam.: Czy nie należałoby uświadomić Vicky, że takie zachowanie świadczy o braku inteligencji oraz manier, higieny i zwyczajnej uczciwości?)

piątek, 10 listopada 2017

Muzyka sfer

The absolute is subject to constant change,
the relative is permanent.

Erich Leinsdorf, The composer's advocate

Byłam ostatnio na paru koncetach muzyki klasycznej - smyczki z klawesynem, J.S. Bach z synami, Bixtehude. Wykonanie autentyczne (obecnie to standard jeżeli chodzi o muzykę dawną i barok): instrumenty z epoki, struny żylne, smyczki z końskim włosiem, wysokie tony miauczą, niskie dudnią, klawesyn ledwo słychać, po każdym utworze potrzebne jest strojenie instrumentów, które dopiero pod koniec koncertu rozgrzewają się (chyba nie tylko w przenośni) i stają się słyszalne.

Do wykonań autentycznych mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony, świadomość stylu i konwencji epoki i możliwości ówczesnych instrumentów stanowi niezbędną ramę i obiektywizuje interpretację utworu, co pozwala uniknąć Scylli niczym nie poskromionego widzimisię wykonawców. Z dugiej strony, nic nie chroni muzyków od Charybdy niewolniczego trzymania się tradycji, podpoządkowania interpretacji rzeczom przypadkowym i relatywnym. Bach (Jan Sebastian) wiele traci w wykonaniu autentycznym, bo jego skomplikowane struktury są zdecydowanie poza zasięgiem instrumentów z epoki. Natomiast muzyka synów Bacha w autentycznym wykonaniu wiele zyskuje. Czy świadzy to o tym, że wielki kompozytor komponuje "muzykę sfer", a przeciętny muzykę taką jaką słyszy wokół siebie? Muzyka J.S. Bacha zdecydowanie wykracza poza konwencje i oganiczenia współzesnych mu orkiestr i solistów i sztuczne wciskanie jej w ciasny gorset "autentyczności" mija się z celem, z kolei muzyka jego synów, osadzona w tradycjach epoki, nabiera oryginalności i urody.

Ale jest jedna dziedzina, w której gorąco popieram każde wykonanie autentyczne: muzyka klawesynowa. Jestem gotowa słuchać niezliczonych wersji tych samych utworów na klawesynach, wirginałach, spinetach a nawet pianofortach - poprzednikach fortepianów. Bach na klawesynie solo to zawsze radość i ekscytujące przeżycie. Bardzo lubię intepretacje Colina Bootha, który nie tylko gra, ale przede wszystkim buduje i restauruje klawesyny, a o Bachowskich wariacjach goldbergowskich napisał książkę:



W tym filmie dodatkowo ujął mnie zapis graficzny nut dla nutoniepiśmiennych - absolutnie nowe i piękne doświadczenie geometrycznej harmonii muzyki. Zauważyłam też, że melodia robi się najbardziej przejmująca, kiedy linia basowa maksymalnie rozchodzi się pod względem wysokości z linią melodyjną.

Na tym samym kanale są też utwory innych kompozytorów przedstawione w podobny sposób, m. in. mój ulubiony kwartet fortepianowy K478 Mozarta: to jest świetne do "obejrzenia", ale jeżeli chodzi o słuchanie, to zdecydowanie wolę Brittena przy fortepianie:

sobota, 14 października 2017

Kilka słów o dumie i honorze

Przyczynek do tego, że tak cenione obecnie duma ("Polacy to dumny naród"), honor i bohaterstwo (a de facto militaryzm) plus patriotyzm w najbardziej tandetnym wydaniu - nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem, a hasło "Bóg, honor, ojczyzna" jest sprzeczne w sobie. Islandczycy zdawali sobie z tego sprawę już w XIII wieku i nigdy nie przestali czytać o tym w sagach (zresztą czytelnictwo w Islandii sięga ponad 90%).

Perhaps, in the last resort of definition, we might call Njal's Saga a homily.Throughout the saga there is a bitter conflict between the forces of good and evil; physical violence is the symptom of this constant friction.In the saga, evil is consistently generated by self-aggrandisement, by the attempt to gain power or wealth [...] 
In this homily, the only answer to the violence aroused by evil is active will towards good. Christianity comes to Iceland half-way through the action; and it is the Christian virtues of self-sacrifice and humility that eventually stem the tide of evil, not the pagan virtues of heroism and pride. Njal, with his weird pagan prescience and his complex intelligence, is powerless against the doom he foresees for his friend Gunnar and himself, and only broadens the scope of catastrophe by his efforts to avert it; it is only when he resigns himself to the new God, when he abandons his devious scheming and sacrifices himself and his violent sons in the fire at Bergthorsknoll, that the possibility of resolution emerges. [...] 
Ultimately, there is an indictment of violence, and of the way of life that fostered it. Behind the rather wistful vision of past heroism lies recognition of the endless strife it provoked. It was pride that helped to spread the poison of violence, the affronted pride even of good men like Gunnar; such fierce preoccupation with honour was bound to lead to bloodshed. Throughout the saga "good" men and "worthy" men try hard to settle disputes peacefully, to find solutions that satisfy the "honour" of all concerned; but too often these efforts are frustrated by someone's pride.We can see this operating at its baldest in Chapter 91: Njal knows that his sons' quarrel with Thrain will have disastrous effects, but he realizes, too, that they have mortgaged their pride by making the quarrel public, and that therefore he must help them get public satisfaction. His contribution is merely to prearrange fresh provocation for the inevitable killing. It is a pattern of behaviour all too familiar, even today. 
Magnus Magnusson, Introduction to Nial's Saga, 1959

Być może, skoro inne definicje zawodzą, najlepiej nazwać Sagę o Njalu homilią. Saga jest osnuta wokół zaciętego konfliktu między siłami dobra i zła; a przemoc fizyczna jest objawem ich nieustannych starć. Tym, co niezmiennie generuje zło w sadze jest czyjeś wywyższanie się, próby zdobycia władzy lub bogactwa. [...] 
Jedyną odpowiedzią na przemoc wywołaną przez zło w tej homilii jest czynna wola ku dobru. Chrześcijaństwo przychodzi do Islandii w połowie opowiadanej historii, ale to chrześcijańskie cnoty poświęcenia i pokory a nie pagańskie cnoty bohaterstwa i dumy ostatecznie tamują falę zła. Njal z jego nadprzyrodzonym darem przepowiedni i złożoną inteligencją jest bezsilny wobec losu, który - widzi to jasno - ma spaść na niego i jego przyjaciela Gunnara, a gdy próbuje ten los odwrócić, jedynie zwiększa skalę katastrofy. Dopiero gdy Njal poddaje się nowemu Bogu, porzuca knowania i składa ofiarę z siebie i swych gwałtownych synów w pożarze w Bergthorsknoll, pojawia się możliwość rozwiązania konfliktu. [...] 
Zasadniczo, jest to oskarżenie przemocy i sposobu życia, który ją napędza. Tęsknotą za bohaterstwem z dawnych czasów nie przesłania świadomości, że jest ono zarzewiem nie kończących się zwad. Duma przyczynia się do rozprowadzenia jadu przemocy, urażona duma nawet dobrego człowieka jak Gunnar, przewrażliwienie na punkcie honoru niechybnie prowadzą do rozlewu krwi. Przez całą sagę "dobrzy" i "wartościowi" ludzie próbują rozstrzygać spory pokojowo, znajdować rozwiązania czyniące zadość "honorowi" wszystkich zainteresowanych, ale te próby co i rusz spełzają na niczym, kiedy w grę wchodzi czyjaś duma. Widzimy to w całej okazałości w rozdziale 91: Njal wie, że kłótnia jego synów z Thrainem doprowadzi do nieszczęścia, ale zarazem zdaje sobie sprawę, że upubliczniając konflikt rzucili oni na szalę swoją dumę, więc musi pomóc im w uzyskaniu publicznej satysfakcji. Ogranicza się do tego, że dostarcza świeżej prowokacji do nieuniknionego zabijania. Ten sposób zachowania jest zbyt dobrze znany, nawet w obecnych czasach. 
Magnus Magnusson, Wprowadzenie do Sagi o Njalu, 1959

sobota, 30 września 2017

Wczoraj była rocznica śmierci W. H. Audena, a dziś jest dzień tłumacza. W związku (a właściwie zupełnie bez związku) z tym cytat z tego pierwszego ku przestodze temu drugiemu.

Co zawsze podziwiam u Audena, sama wypowiedź jest doskonałą ilustracją tego, o czym mówi - wystarczy spróbować ją przetłumaczyć. Ja poległam.

Whatever else it may or may not be, I want every poem I write to be a hymn in praise of the English language: hence my fascination with certain speech-rhythms which can only occur in an uninflected language rich in monosyllables, my fondness for peculiar words with no equivalents in other tongues, and my deliberate avoidance of that kind of visual imagery which has no basis in verbal experience and can therefore be translated without loss.

Cytat pochodzi z książki Edwarda Mendelsona Later Auden, którą wypożyczyłam na stronie archive.org - bardzo spodobała mi się taka forma udostępniania książek. Gdybym miała możliwość jej ściągnięcia, to nieprędko sięgnęłabym po nią, natomiast  świadomość, że dostęp jest oganiczony czasowo działa mobilizująco.

sobota, 16 września 2017

"Przyznaję się, że bliżej mi do Ostrowskiego niż do Byrona. (Są momenty, kiedy czuję się Szekspirem)..."

Although for a writer to mention his penal experiences - or
for that matter, any kind of hardship - is like dropping names
for normal folk, it so happened that my next opportunity to pay
a closer look at Auden occurred while I was doing my own time
in the North, in a small village lost among swamps and forests,
near the polar circle. This time the anthology that I had was
in English, sent to me by a friend from Moscow. It had quite
a lot of Yeats, whom I then found a bit too oratorical and 

sloppy with meters, and Eliot, who in those days reigned supreme 
in Eastern Europe. I was intending to read Eliot.


But by pure chance book opened at Auden's In memory of
W. B. Yeats.

(Josif Brodski, To please a Shadow, 1983)  

Dla pisarza wspomnienie o własnych przeżyciach penitencjarnych
 - jak o wszelkich próbach życiowych, przez jakie przeszedł - 
jest wprawdzie czymś takim jak w pzypadku normalnych ludzi
popisywanie się znajomościami, tak się jednak złożyło, że następna
okazja bliższego przejrzenia się Audenowi pzypadła mi w trakcie
mojego zesłania na Północ, w małej wiosce pdo kęgiem polarnym
zagubionej wśród bagien i lasów. Tym razem w moim posiadaniu 
znalazła się antologia w języku angielskim, przysłana mi przez przyjaciela
z Moskwy. Było w niej sporo Yeatsa, który wydawał mi się wtedy 
trochę zbyt retoryczny i rytmicznie rozlazły, oraz Eliota, który w owych
czasach królował w Europie Wschodniej niepodzielnie. Miałem zamiar
czytać Eliota.

Czystym przypadkiem jednak książka otwarła się na wierszu Audena
"Pamięci W. B. Yeatsa".

(Josif Brodski, Sprawić przyjemność cieniowi, przeł. Stanisław Barańczak)


List Josifa Brodskiego do Lwa Gordina, 13.06.1965. 

Jak dla mnie, młody Brodski bardzo trafnie opisuje w nim wiersz angielski, który później opanuje - pisząc po rosyjsku - do perfekcji.


"Я собираюсь сейчас устроить тебе маленькую Ясную Поляну; мое положение если не обязывает к этому, то позволяет. Точнее: мое расположение, географическое… Если тебе что и мешает сделаться тем, чем ты хотел бы сделаться, так это: 1) идиотские рифмы, 2) восходящая к 30-м годам брутальная инструментовка, 3) плен мнений разных лиц… Поэтому смотри на себя не сравнительно с остальными, а обособляясь. Обособляйся и позволяй себе все что угодно. Если ты озлоблен, то не скрывай этого, пусть оно грубо; если весел – тоже, пусть оно и банально. Помни, что твоя жизнь – это твоя жизнь. Ничьи – пусть самые высокие – правила тебе не закон. Это не твои правила. В лучшем случае, они похожи на твои. Будь независим. Независимость – лучшее качество, лучшее слово на всех языках. Пусть это приведет тебя к поражению (глупое слово) – это будет только твое поражение. Ты сам сведешь с собой счеты; а то приходится сводить счеты фиг знает с кем. А вот кое-что практически (ради Аллаха не сердись на меня). Самое главное в стихах это – композиция. Не сюжет, а композиция. Это разное. У тебя в Мятеже главное тоже композиция ‹"Мятеж безоружных" – моя пьеса о декабристах. – Я. Г.›: попробуй казнь переставить в начало – что получится? Смрад. 

И вот (еще раз прости) что нужно делать. Надо строить композицию. Скажем, вот пример: стихи о дереве. Начинаешь описывать все, что видишь, от самой земли, поднимаясь в описании к вершине дерева. Вот тебе, пожалуйста, и величие. Нужно привыкнуть картину видеть в целом… Частностей без целого не существует. О частностях нужно думать в последнюю очередь. О рифме – в последнюю, о метафоре – в последнюю. Метр как-то присутствует в самом начале, помимо воли, – ну и спасибо за это. Или вот прием композиции: разрыв. Ты, скажем, поешь деву. Поешь, поешь, а потом – тем размером – несколько строчек о другом. И, пожалуйста, никому ничего не объясняй… Но тут нужна тонкость, чтобы не затянуть уж совсем из другой оперы. Вот дева, дева, дева, тридцать строк дева и ее наряд, а тут пять или шесть о том, что напоминает ее одна ленточка. Композиция, а не сюжет. Тот сюжет для читателя не дева, а "вон, что творится в его душе"… Связывай строфы не логикой, а движением души – пусть тебе одному понятным. Они и будут тебе дороги, эти стихи. И от всех мнений избавят. А потом тебе мнений и не захочется. Я, разумеется, понимаю, что ты на все, что я говорил, наплюешь. На здоровье. Но, по крайней мере, будешь это знать, если раньше не знал; а если знал, то вспомнишь лишний раз. Главное – это тот самый драматургический принцип – композиция. Ведь и сама метафора – композиция в миниатюре. Сознаюсь, что чувствую себя больше Островским, чем Байроном. (Иногда чувствую себя Шекспиром.) Жизнь отвечает не на вопрос: что? – а: что после чего? И перед чем? Это главный принцип. Тогда и становится понятным "что". Иначе не ответишь. Это драматургия. Черт знает почему, но этого никто не понимает. Ни холодные люди, ни страстные. Я хотел бы, чтобы ты это понял и запомнил. Даже если не станешь применять. Я бы ужасно хотел, чтобы ты применял.”
*** "Teraz zamierzam ci urządzić małą Jasną Polanę; moja sytuacja jeżeli nie zobowiązuje do tego, to pozwala. Ściślej: moje usytuowanie w przestrzeni... O ile cokolwiek przeszkadza ci w zostaniu tym, kim chciałbyś zostać, to 1) idiotyczne rymy, 2) nawiązująca do lat trzydziestych brutalna instrumentacja, 3) niewola opinii różnych osób... Więc patrz na siebie osobno, nie w porównaniu do innych. Odosobniaj się i pozwalaj sobie na wszystko. Jesteś rozdrażniony - nie ukrywaj tego, niech będzie szorstko; jesteś wesół – tak samo, niech zakrawa o banał.  Pamiętaj, że twoje życie jest twoje. Niczyje – nawet najwznioślejsze – zasady nie są dla ciebie prawem. Bo nie są twoje. W najlepszym razie przypominają twoje. Bądź niezależny. Niezależność to najlepsza cecha, najlepsze słowo w każdym języku. I nawet gdyby doprowadziła cię do porażki (głupie słowo) –będzie to tylko twoja porażka. Sam zdasz sobie sprawę; bo inaczej musisz zdawać sprawę byle komu. I kilka rzeczy praktycznych (na Allacha, nie złość się na mnie). Najważniejsza w wierszu jest kompozycja. Nie treść – kompozycja. To nie to samo. W twojej „Rebelii” <”Rebelia bezorężnych” – sztuka L.G. o dekabrystach> też najważniejsza jest kompozycja: przenieś kaźń na początek – co wyjdzie? Smród.

Więc oto (wybacz ponownie) co trzeba robić. Trzeba budować kompozycję. Weźmy przykład: wiersz o drzewu. Zaczynasz opisywać wszystko, co widzisz, od samej ziemi, zmierzając w opisie do szczytu drzewa. I oto proszę, sięgasz wielkości. Trzeba się przyzwyczaić do ogarniania całości… Szczegół nie istnieje bez całości. O szczegół dbaj w ostatniej kolejności. O rym – na końcu, o metaforę – na końcu. Metrum wejdzie od początku, wbrew woli – dzięki za to. Albo taki chwyt kompozycyjny: urwanie. Opiewasz, dajmy na to, pannę. Opiewasz sobie a potem – tym samym rozmiarem – kilka wersów o czym innym. I błagam, nikomu nic nie wyjaśniaj... Aczkolwiek tu potrzeba precyzji, żeby nie zacząć zupełnie z innej beczki. Więc panna, panna, panna, przez trzydzieści wersów panna i jej ubiór – a potem pięć czy sześć o tym, co ci przypomina jedna jej wstążka. Kompozycja, nie treść. Tą treścią dla czytelnika nie będzie panna, tylko „patrz co mu w duszy gra”... Nie łącz strof logiką, łącz poruszeniem duszy, nawet gdy tylko ty to rozumiesz. Taki wiersz będzie ci drogi. Uwolni cię od wszystkich opinii. Aż sam nie będziesz tych opinii chciał. Oczywiście, mam świadomość, że będziesz miał w nosie to wszystko, o czym się rozpisuję. Na zdrowie. Ale przynajmniej będziesz o tym wiedział, jeżeli wcześniej nie wiedziałeś; a gdybyś już wiedział, to nie zaszkodzi sobie przypomnieć. Najważniejsza jest zasada dramaturgiczna – kompozycja. Przecież i metafora to kompozycja w miniaturze. Przyznaję się, że  bliżej mi do Ostrowskiego niż do Byrona. (Są momenty, kiedy czuję się Szekspirem). Życie nie odpowiada na pytanie: co? tylko na pytanie: co po czym?  przed czym? To najważniejsza zasada. Dopiero wówczas można zrozumieć „co”. Inaczej nie odpowiesz. Dramaturgia. Cholera wie, czemu nikt tego nie rozumie. Ani ci letni, ani ci z pasją. Chciałbym, żebyś to zrozumiał i zapamiętał. Nawet jeżeli tego nie użyjesz. Ale strasznie bym chciał, żebyś użył.”

sobota, 5 sierpnia 2017

Z listu Ariadny Efron do Władimira Orłowa, 15.10.1961 r.

[...] Z Buninem - żywym - pożegnałam się w 1936 r. na wybrzeżu Lazurowym, nieznośnie upalnego, lipcowego dnia, na białym z gorąca podwórku małego, podobnego do sakli i tak samo lgnącego do zbocza góry domku, kupionego z "noblowskich" pieniędzy. Pod palmą, która dawała cienia tyle, co tuzin noży. Niewysoki, muskularny, żylasty, szczupły starzec (ile lat miał wówczas? Nie tak wiele...) o srebrzystej, krótko ostrzyżonej głowie, wydatnym nosie, przeszywających oczach - zdumiewających, rozgrzanych do białości! ubrany w białą płócienną koszulę, białe brezentowe spodnie, obuty w "espadryle" na bosą nogę (i nawet w tym ubraniu elegancki!); mówił do mnie: "No i gdzie ty, głupia, jedziesz? No i po co? Ach, Rosja? А znasz li Rosję? Gdzie cię niesie? Głupia, będziesz pracować w fabryce makaronu... ("dlaczego akurat makaronu, Iwanie Aleksiejewiczu?!") - ma-ka-ronu... Potem trafisz do kozy... ("ja? za co?") - А zobaczysz. Znajdą za co. Kosę ci utną. Będziesz chodzić boso i nabawisz się wielbłądzich pięt!.. ("Ja?! wielbłądzich?!") ... Wiesz, co trzeba? Wiesz? Wiesz? Wiesz? Wyjść za mąż za dobrego - byle nie młody! nie smarkacz! - człowieka i ... pojechać z nim do Wenecji, co? Do Wenecji." I potem długo i beznadziejnie mówił o Wenecji - odpowiadałam, nie słuchał, tylko wpatrywał się przeze mnie w swoją przeszłość i w moją przyszłość; potem wstał z kamiennej ławki, lekko westchnął, powiedział: "No cóż, z Panem Bogiem" i przeżegnał mnie, mocno wciskając ten krzyż w moje czoło i w pierś i w ramiona. Ucałował gorzko i sucho, błysnął oczami, uśmiechnął się: "Gdybym - miał - tyle - lat, co ty - na piechotę bym poszedł do Rosji, nie to, żebym pojechał - i niech to wszystko diabli!

Tym, co "wszystko diabli" była "niepowtarzalna panorama" bajecznego miasteczka Cannes, tam, w dole, i emaliowe morze Śródziemne, i karneolowe góry w oddali, i zachwycająco czyste i puste niebo, i powietrze duszne od woni kwiatów  (nieopodal były olbrzymie plantacje kwiatowe firmy Coty).

Tak, tak. I poszłam, i pojechałam, i było wszystko - oprócz "fabryki makaronu" - o ile nie uznać mojej pracy w "Zjednoczeniu magazynów i gazet" pod kierunkiem Kolcowa za wypuszczanie w świat wyrobów makaronowych -  i oprócz Wenecji. Były i "wielbłądzie pięty", i głowa ostrzyżona do gołej skóry z powodu tyfusa, i nawet mąż - taki, jaki jest darowany raz w życiu, i to nie każdej! Został rozstrzelany w ostatnich dniach bieriowskiego panowania, tuż przed upadkiem tych wszystkich kolosów na glinianych nogach...[...]





Из писем Ариадны Эфрон

Письмо Е. Я. Эфрон, Таруса, 11.04.1961

[...] Всех нас загрызает суета, но есть минуты, часы, дни, когда каждый из нас расправляется, счастливый велиим в малом и малым в великом. Потому что нарушения нашего "Я" - не внутри нас, а вне - нарушение, ускорение бега времени, нарушение каких-то норм поведения, быта и т.д. И вот мы устаем, отстаем, сами себя догоняем, но это мы, все те же мы, которые до самой смерти не утратим эластичности внутренней пружины: то сплющимся, то развернемся! А вот когда суета проникла внутрь - это гибель, распад. Так вот у И. А с нами ничего не случится, что бы не случилось!

Я вот думаю о чем: детство - это открытие мира. Юность - открытие себя в мире. Зрелые годы - открытие того, что ты не для мира, а мир - не для тебя (или то, что ты - для него, а он - для тебя - что м.б. чаще бывает) - успокаиваешься. Когда ты внутренне спокоен - суета тебя охватывает, одолевает физически, а душа не тонет...[...]

Письмо И.Г. Эренбургу, 08.11.1961

О Глиноедском: имени-отчества его я не помню, мы все звали его товарищ Глиноедский. Не знала и его жены. Человек он был замечательный и очень мне запомнился. Офицер белой армии, а до этого - участник первой империалистической; попал в немецкий плен, раненый. Бежал из госпиталя, спрятавшись в корзине с гразным, окровавленным бельем, ежедневно вывозившимся в прачечную. Познакомилась с ним в "Союзе Возвращения"; вел он там какой-то кружок - политграмоты ли, политэкономии - не помню. Неприятно выделялся среди прочих преувеличенной подтянутостью, выутюженностью, выбритостью; был холодноват в обращении, distant, distingue. Говорил литературнейшим языком, без малейшей примеси французских обрусевших словечек и оборотов, хоть французский язык знал отлично. Так и вижу его - выше среднего роста, худощавый, даже худой, гладко причесанные, светлые, негустые волосы, лицо "с волчинкой", жесткое, и, как бывает, прелестная, какая-то стыдливая улыбка. Черный костюм, безукоризненно отглаженный, белоснежный воротничок, начищенные ботинки. А кругом - шоферы, рабочие, в плохонькой, но какой-то живой одёжке, лица чаще всего небритые, руки - немытые, табачный дым, гам. Устроили в Союзе дешевую столовую, кормили по себестоимости, за гроши - щи да каша. Длинные столы, скамьи, алюминиевые миски, ложки - серый хлеб большими ломтями - вкусно было и весело, ели да похваливали - шутили, шумели. А Глиноедский не ел, а кушал, и хлеб отламывал кусочками, а не хватал от ломтя. Мы - тогда молодежь - втайне подтрунивали над ним, над разутуженностью его и отчужденностью, но на занятиях сидели смирно: человек он был эрудированный - и строгий по существу своему. Один раз опоздал он на занятия, я сбегала за ним, жил он в том же здании на rue de Buci (странный громадный престарый черный грязный дом) - в мансарде. Постучала. Не отвечают. Толкнула дверь - открылась. Никого - и - ничего. Крохотная клетушка, по диагонали срезанная крышей, где-то там мерцает тюремное окошечко размером в печную дверцу.Страшная железная - какая-то смертная - койка с матрасиком-блином, а из-под матраса видны те самые черные "безукоризненные" брюки - так вот и отглаживаются. На спине кровати - та самая - единственная белая рубашка. На косой табуретке в изголовье - керосиновая лампа, два тома Ленина. Всё. Нищета кромешная; уж ко всяким эмгрантским интерьерам привыкла, а эта в сердце саданула, по сей день помню. Я всё поняла. Поняла, какой страшной ценой нищий человек сохранял свое человеческое достоинство. Поняла, чтó для него значил белый воротничок, и начищенная обувь, и железная складка на брюках, чистые руки и бритые щеки. Поняла его худобу и сдержанность в еде (кормили один раз в день). У меня даже кровь от сердца отхлынула и ударила в пятки ("душа в пятки" ушла!). Я (всё это уже к делу не относится) заплакала так, как в детстве от сильного ушиба - слезы вдруг хлынут без предупреждения, и пошла тихонечко вниз - вдруг прозрев и увидев страшноту этого дома, липкие сырые пузатые стены, корытообразные стоптанные ступени, бесцветность света, еле пробивающегося сквозь от века грязные стекла.[...]


Письмо В. Н. Орлову, 17.11.1961

[...] С Буниным - живым - я простилась в 1936 г., на Лазурном побережье, в нестерпимо жаркий июльский день, в белом от зноя дворике маленького, похожего на саклю и так же прилепившегося в горе - домика, купленного на "нобелевские" деньги. Под пальмой - от которой тени не больше, чем от дюжины ножей. Невысокий, мускулистый, жилистый, сухощавый старик (солько ему лет тогда было? Не  так уж много...) с серебряной, коротко стриженной головой, крупным носом, брезгливой губой, светлыми, острыми глазами - поразительными, добела раскаленными! одетый в холщовую белую рубашку, парусиновые белые штаны, обутый в "эспадрильи" на босу ногу (а оставался щеголеватым и в этой одежке!), говорил мне: "Ну куда ты, дура, едешь? Ну зачем? Ах, Россия? А ты знаешь Россию? Куда тебя несет? Дура, будешь работать на макаронной фабрике... ("почему именно на макаронной, Иван Алексеевич?!") - на ма-ка-ронной. Потом тебя посадят... ("меня? за что?") - а вот увидишь. Найдут за что. Косу остригут. Будешь ходить босиком и набьешь себе верблюжьи пятки!.. ("Я?! верблюжьи?!") ... Да. Знаешь, что надо? Знаешь? Знаешь? Знаешь? Выйти замуж за хорошего - только чтобы не молодой! не сопляк! - человека и... поехать с ним в Венецию, а? В Венецию". И потом долго и безнадежно говорил про Венецию - я отвечала, а он не слушал, а смотрел сквозь меня, в свое прошлое и в мое будущее; потом встал с каменной скамейки, легко вздохнул, сказал - "ну что ж, Христос с тобой!" и перекрестил, крепко вжимая этот крест в лоб мне, и в грудь, и в плечи. Поцеловал горько и сухо, блеснул глазами, улыбнулся: "Если бы мне - было - столько - лет, сколько тебе,  - пешком бы пошел в Россию, не то, что поехал бы - и пропади оно все пропадом!"

Это "все пропадом" - была "неповторимая панорама" сказочного городка Канны, там, внизу, - и эмалевое Средиземное море, и сердоликовые горы вдали, и потрясающей чистоты и пустынности небо, и воздух, душный от запаха цветов (неподалёку були громаднейшие цветочные плантации фирмы "Коти").

Да, да. И пошла я, и поехала - и все было, кроме "макаронной фабрики", если не считать мою работу в "Жургазобъединении" под руководством Кольцова именно выпусканием в свет макаронных изделий? - и кроме Венеции. Был и "верблюжьи пятки", и голова, стриженная под машнку в тифу, - и даже муж был - такой, который даруется единожды в жизни, да и то не всякой! Его расстреляли в последние дни Бериевского царствования, накануне падения всех этих колоссов на глиняных ногах... [...]

piątek, 2 czerwca 2017

O przekładach Goethego i dominantach poezji narodowych

Poezja najdoskonalej wyraża język, w którym została napisana, i jest zarazem poligonem, na którym są testowane możliwe kierunki jego rozwoju, i żyzną glebą, na której wyrastają zmiany językowe.

Do czytania dowolnej poezji w oryginale nie jest potrzebna dogłębna znajomość języka, ale poezja niemiecka jest pod tym względem szczególnie rewarding, z jej tendencją do zwięzłości, użycia podstawowych, niezłożonych słów, prostej składni - często nawet bez czasownika. Jednak najważniejszym elementem niezbędnym do czytania niemieckiego wiersza jest zdobywana na pierwszych lekcjach języka wiedza o długich i krótkich samogłoskach.

To iloczas nadaje nawet najprostszemu niemieckiemu wierszowi szczególnej śpiewności i mocy oddziaływania. Mam wrażenie, że niemieckojęzyczni poeci, nawet tak biegli w rozmiarach antycznych jak Goethe czy Weinheber, nie są świadomi, że mówią iloczasem (jak pan Jourdin nie wiedział, że mówi prozą), dlatego klasyczne miary są u nich, nowożytnym zwyczajem, oparte na akcentach, ale dodatkowo, siłą rzeczy, mają własny rysunek długich i krótkich samogłosek, niczym polifonia.

Jeżeli chodzi o części mowy, to podstawą niemieckiego wiersza jest rzeczownik (jak pisał Rilke w Dziewiątej elegii:

... Sind wir vielleicht hier, um zu sagen: Haus,
Brücke, Brunnen, Tor, Krug, Obstbaum, Fenster, -
höchstens: Säule, Turm.... aber zu sagen, verstehs,
oh zu sagen so, wie selber die Dinge niemals
innig meinten zu sein.

[Jesteśmy tu może tylko po to, by powiedzieć: dom, 
most, studnia, brama, dzbanek, owocowe drzewo, okno - 
najwyżej: kolumna, wieża... Ale powiedzieć, zrozum, 
o, powiedzieć tak, jak nawet samym rzeczom 
nie marzyło się nigdy]. - przekład z sieci)

o wyrazistym rysie archetypowości i echu transcendencji (nie przypadkiem w języku niemieckim rzeczowniki są pisane z dużej litery). W jednosylabowym rzeczowniku samogłoska jest najczęściej długa, co dodaje mu wagi: wystarczy porównać dobitne niemieckie der Tod z niewymownym polskim śmierć, grożącym zamienić się w śmieć (szczególnie na mojej klawiaturze z kulejącym r), czy ze zdławionym angielskim death. 

Poezja niemiecka dobitnie przypomina, że najpierw było słowo śpiewane. Stąd fenomen niemieckich Lieder, stąd Wagner - Pierścień Nibelungów był możliwy tylko po niemiecku. Moc oddziaływania niemieckiego wiersza, jego emocjonalność ma źródło w śpiewie, nie w języku, dlatego jego piękno, dostępne nawet czytelnikowi o bardzo słabych kompetencjach językowych, jest tak trudne do oddania w innym języku (there is no Queen's English in any context for Geist or Esprit, pisał Auden).

Idealne, kongenialne tłumaczenie niemieckiego wiersza będzie bardzo dalekie od oryginału w sensie językowym. Jedynym znanym mi przykładem takiego tłumaczenia jest Z Goethego" (czyli "Wanderers Nachtlied II") Lermontowa:

Горные вершины
Спят во тьме ночной;
Тихие долины
Полны свежей мглой;
Не пылит дорога,
Не дрожат листы...
Погоди немного,
Отдохнешь и ты.

W ogóle, ze zdziwieniem odkryłam, że poezja Lermontowa jest wspaniałym przykładem zaszczepienia języka niemieckiego na obcy grunt (jak Puszkin jest przykładem równie udanego zaszczepienia francuszczyzny), pozostającym ciekawą i nie do końca zgłębioną możliwością rozwoju, z której język rosyjski ostatecznie nie skorzystał. Odważę się powiedzieć, że Lermontow pisał po rosyjsku jak Niemiec (co za bluźnierstwo!). Wiersze Lermontowa są bardzo śpiewne, ale rosyjscy kompozytorzy niestety nie byli w stanie sobie z nimi poradzić (romans Artura Rubinsztejna do przytoczonego wyżej przekładu z Goethego wyłączyłam z niesmakiem po forte w "тихие долины"). Więcej szczęścia pod względem umuzycznienia swojej poezji miał Puszkin, ale i tak wolę słuchać "Eugeniusza Onegina" Czajkowskiego w wersji niemieckiej.

Wracając do przekładów: najczęstszą strategią rzetelnego tłumacza okazuje się oddanie niemieckiego wiersza środkami, właściwymi dla jego własnego języka i jego osobistej wrażliwości poetyckiej - dla ilustracji zestawienie udanych moim zdaniem przekładów Miniony Goethego na znane mi języki:

Kennst du das Land, wo die Zitronen blühn,
Im dunklen Laub die Goldorangen glühn,
Ein sanfter Wind vom blauen Himmel weht,
Die Myrte still und hoch der Lorbeer steht?
Kennst du es wohl?
Dahin, dahin
Möcht ich mit dir, o mein Geliebter, ziehn!

Kennst du das Haus? Auf Säulen ruht sein Dach.
Es glänzt der Saal, es schimmert das Gemach,
Und Marmorbilder stehn und sehn mich an:
Was hat man dir, du armes Kind, getan?-
Kennst du es wohl?
Dahin, dahin
Möcht ich mit dir, o mein Beschützer, ziehn!

Kennst du den Berg und seinen Wolkensteg?
Das Maultier sucht im Nebel seinen Weg.
In Hoehlen wohnt der Drachen alte Brut.
Es stuerzt der Fels und über ihn die Flut.
Kennst du ihn wohl?
Dahin, dahin
Geht unser Weg.
O Vater, lass uns ziehn!

Znasz-li ten kraj,
Gdzie cytryna dojrzewa,
Pomarańcz blask
Majowe złoci drzewa?
Gdzie wieńcem bluszcz
Ruiny dawne stroi,
Gdzie buja laur
I cyprys cicho stoi?
Znasz-li ten kraj?
Ach, tam, o moja miła!
Tam był mi raj,
Pókiś ty ze mną była!

Znasz-li ten gmach,
Gdzie wielkich sto podwoi,
Gdzie kolumn rząd
I tłum posągow stoi?
A wszystkie mnie
Witają twarzą białą:
Pielgrzymie nasz,
Ach, co się z tobą stało!
Znasz-li ten kraj?-
Ach, tam, o moja miła!
Tam był mi raj
Pókiś ty ze mną była!

Znasz-li ten brzeg,
Gdzie po skalistych górach
Strudzony muł
Swej drogi szuka w chmurach?
Gdzie w głębi jam
Płomieniem wrą opoki,
A z wierzchu skał
W kaskadach grzmią potoki?
Znasz-li ten kraj?
Ach, tu o moja miła!
Tu byłby raj,
Gdybyś ty ze mną była!

(Adam Mickiewicz)
Ты знаешь край лимонных рощ в цвету, 
Где пурпур королька прильнул к листу, 
Где негой Юга дышит небосклон, 
Где дремлет мирт, где лавр заворожен? 
Ты там бывал? 
Туда, туда, 
Возлюбленный, нам скрыться б навсегда. 

Ты видел дом? Великолепный фриз 
С высот колонн у входа смотрит вниз, 
И изваянья задают вопрос: 
Кто эту боль, дитя, тебе нанес? 
Ты там бывал? 
Туда, туда 
Уйти б, мой покровитель, навсегда. 

Ты с гор на облака у ног взглянул? 
Взбирается сквозь них с усильем мул, 
Драконы в глубине пещер шипят, 
Гремит обвал, и плещет водопад. 
Ты там бывал? 
Туда, туда 
Давай уйдем, отец мой, навсегда! 




(Boris Pasternak)
Oh have you seen that land where lemons  grow,
Where golden oranges through dark leaves glow,
Where gentle breezes stir in the blue sky,
Myrtle and baytree stand so still, so high?
Oh do you know it,
Do you know?
There, there, beloved, you and I must go!

Oh do you know the house, the shining hall,
The gleaming room, the pillars straight and tall,
Where marble figures gaze at me all day:
What have they done to you, poor child? they say.
Oh have you seen them,
Do you know?
There, my protector, you and I must go!

And do you know the mountain-pass, the road
Where mules must pick they way though mist and cloud,
The caves where dragons breed their ancient race,
The torrent crashing down  the sheer cliff-face?
Oh do you know it,
Do you know?
There is our land! Oh father, let us go!


(David Luke)


W tych przekładach - paradoksalnie - doskonale widać, co w każdym z języków docelowych stanowi istotę czy - posłużę się barańczakowskim pojęciem - dominantę poezji i sposób na oddanie tak niejęzykowych kategorii jak muzyka i emocje.

Mickiewicz pruderyjnie przenosi całą niejednoznaczność oryginału (dziewczynka mówi do mężczyzny) na konwencjonalny i bliższy sobie grunt stosunków damsko-męskich (mężczyzna mówi do kobiety).  Jest tu obecny rys czysto mickiewiczowski - sekret jego wielkości - nazywam to dla siebie "włożę wszystko, co najlepsze naraz" (w tym konkretnym wierszu od skromnych cytryn i pomarańczy poeta bez wahania przechodzi do ruin, monstrualnego pałacu o "stu podwojach" i "rzędach kolumn" z "tłumem posągów", wulkanu, wodospadu i utraconego raju w tle - po prostu wycieczka objazdowa "Włochy w 7 dni"), który w połączeniu z nienagannym poczuciem stylu i języka (u kogoś innego zabrzmiałoby to śmiesznie i niezręcznie) pozwala mu przekazać emocje i unieść każdy obraz do rangi symbolu. Przy czym emocje i symbole bazują na gruncie ideowym, a nie na odniesieniu do rzeczywistości (z rzeczywistością mickiewiczowskie wiersze - i chyba większość polskiej poezji również, z nielicznymi wyjątkami - są na bakier). Gombrowicz bardzo celnie napisał o Mickiewiczu: "wieszcz równie miłosierny co wstydliwy, tyleż pobożny co płochliwy, wolał nie rozbierać się do naga a wszechobejmująca dobroć jego bała się zajrzeć prawdzie w oczy".

Znak rozpoznawczy Pasternaka to personifikacja rzeczy (szczególnie dwie pierwsze strofy: pomarańcza "przylgnęła" do liścia, niebo "dyszy", mirt "drzemie", laur jest "zauroczony", fronton "patrzy"). Cecha charakterystyczna rosyjskiej poezji w ogóle, doskonale widoczna w tym przekładzie, to precyzja opisu i metafory. Neutralną "złotą pomarańczę" Goethego Pasternak zamienia na "пурпур королька" - wskazanie na tradycyjną sycylijską czerwoną odmianę pomarańczy, w dalszym opisie przyrody pojawia się "południe" jako dodatkowa wskazówka geograficzna. Opisy przyrody są "akustyczne" - w pierwszej strofie dźwięk oddaje instrumentacja głoskowa, w ostatniej opisują go czasowniki - smoki "syczą", wodospad "pluska", osuwające się kamienie "grzmią". W ten sposób mamy oddane jeżeli nie muzyczność, to przynajmniej dźwięk. I czytelnik z rozkoszą odgaduje, że poecie chodzi o Włochy.

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam Goethego w przekładzie Davida Luke'a, moja pierwsza myśl była o Audenie. Nie pomyliłam się: znali się, przyjaźnili się, i myślę, że to pod wpływem Audena Luke, który swoje pierwsze tłumaczenia z Goethego robił prozą, zaczął posługiwać się w przekładzie metrem oryginału. Jeżeli chodzi o słownictwo, znamienny jest czasownik posiłkowy must, który pojawia się w każdej strofie (jako odpowiednik niemieckiego mögen w dwóch pierwszych i jako wzmocnienie neutralnego niemieckiego suht - "mules must pick their way" w trzeciej). Must - czasownik zbyt "mocny" dla powściągliwej angielszczyzny, spotykany przeważnie w oględnych konstrukcjach typu you must be mad! i bardzo rzadko używany w znaczeniu bezpośrednim - w wierszu intensyfikuje kontrast między wymową pierwszych dwóch i ostatniej strofy. Przekład angielski jest najbardziej dokładny, i jest w nim najwyraźniej widoczne przeciwstawienie upragnionego (sad owocowy, dom) i rzeczywistego (droga przez góry) celu podróży. Dominantą wiersza angielskiego, co wyraźnie widać w przekładzie Luke'a, jest spójność wewnętrzna, "zadana" sztywniejszym szykiem angielskiego zdania i brakiem odmiany czasownika i rzeczownika - ach te żmudne angielskie "co, w jakiej kolejności i na czym stało" (przez metafizyków i Audena często rozmyślnie doprowadzane do poziomu łamigłówki) w porównaniu z przejrzystymi w swej jednoznaczności syntaktycznej wierszami słowiańskimi i znacznie bardziej elastycznymi pod tym względem niemieckimi.

Wracając do poprzednich przekładów, u Mickiewicza zmienną, która tworzy puentę wiersza,  jest sama adresatka wiersza, która była z bohaterem lirycznym w pierwszych dwóch sceneriach - krajobrazowej i pałacowej, natomiast nie jest z nim w scenerii wulkanicznej (tu też można odczytać aluzję do słabości, wadliwości uczuć kochanki, która nie zechciała "pójść na całość"). Czy warto wspominać, jak dalekie są te sensy od oryginału? U Pasternaka, z kolei, puenta jest osłabiona przez powtarzające się fatalistycznie навсегда - na zawsze na końcu każdej strofy - i tu wrażliwego czytelnika zaczynają prześladować niewyraźne cienie Rogożyna i Nastasji Filipowny, żeby nie powiedzieć doktora Żywago.

środa, 10 maja 2017

William Shakespeare, Sonet XLIII

Gdy snem zaćmione, ostrzej widzą oczy –
Po dniu, co niczym wzroku nie uraczył,
Gdy zasnę, we śnie niech na tobie spoczną,
Niech ociemniałe jasność twa prowadzi.
I ty, czyj cień rozprasza cenie nocy,
Jak masz swym kształtem światłość dnia uświetnić,
Skoro me oczy, światła nie widzące
Cień twego kształtu zdołał opromienić?
I jakiejż oczy me dostąpią glorii,
Gdy cię na żywo ujrzą w chwale dziennej,
Skoro w bezwładzie nocy cień ułomny
W nich, oślepionych, przetrwał sen kamienny.

       Dzień ciemną nocą, aż zobaczę ciebie,
       Noc jasnym dniem, gdy ujrzę cię w marzeniu.

piątek, 5 maja 2017

Shakespeare's Merchant of Venice - "words, words, words" wandering. The ring

At the first glance there is too much ring-giving in MoV: Jessica gives her father's ring for a monkey, Portia gives her ring to Bassanio, Bassanio gives Portia's ring to the "civil doctor", and Portia gives the ring to Antonio in order that he gives it to Bassanio again; finally, Nerissa gives a ring to Gratiano and Gratiano gives it (back) to the "judge's clerk". What an affluence of rings, one may say.

But, as Bassanio (again) rightfully observed, "so may the outward shows be least themselves". Dismissing Nerissa's mock ring, which is never seen but too much told of as an ornament, we may recall, that the only described ring with definite history is Shylock's (as well as all the real money in the play are Shylock's):
Tubal: There came divers of Antonio's creditors in my company to Venice, that swear he cannot choose but break. 
Shylock: I am very glad if it: I'll plague him, I'll torture him: I am glad of it. 
Tubal: One of them showed me a ring that he had of your daughter for a monkey. 
Shylock: Out upon her! Thou tortures me, Tubal: it was my turquoise: I had it of  Leah when I was a bachelor. I would not have given it for a wilderness of monkeys.
Let us assume that rich Portia was one of the Antonio's creditors (we are not told of the origin of her wealth - but she is undeniably very competent in governing her capital: mark, that she is on very good terms with Bellario, a lawyer providing services to the Duke of Venice) and we can see that it was one ring circulating between numerous people. The ring, treasured for long years by Shylock the Jew as a token of his marriage, seems to burn Christians' hands and constantly changes the owner accompanied by the highest and noblest oaths never kept.

The story of the ring provides an interesting commentary to the pound of flesh case. Let me remind the dialog between Portia and Bassanio when he confesses that he gave out the ring:

Bassanio:              Sweet Portia,
If you did know to whom I gave the ring,
If you did know for whom I gave the ring,
And would conceive for what I gave the ring,
And how unwillingly I left the ring,
When naught would be accepted but the ring,
You would abate the strength of your displeasure. 
Portia: If you had known the virtue of the ring,
O half her worthiness that gave the ring,
Or your own honour to contain the ring,
You would not then have parted with the ring.
What man is there so much unreasonable,
If you had pleas'd to have defended it
With any terms of zeal, wanted the modesty
To urge the thing held as a ceremony?

Some time later Antonio says:
I am the unhappy subject of these quarrels.
And he is right. Readers know perfectly well that Portia is more than aware of  all the circumstances, and, be "ring" replaced with "life" in her speech, it would sound as a rebuke to Antonio, who - let's say it plain - was eager to sacrifice his life for a trifle, denying the virtue and worthiness of God and tempting the Jew into crime by irreverent attitude towards the sanctity of life. Reading the play, I as a reader can't believe that Antonio really meant to forfeit his pound of flesh before Portia entered the Court and made this treat so near to him. It is hard to tell by his further conduct if he learned his lesson. Probably he didn't because he is eager "to be bound again, my soul upon the forfeit, that you lord will never more break faith advisedly".

Every Shakespeare's play is like a kaleidoscope - play with mirrors - you can turn it many ways, but there is still an enchanting ornament inside, not a chaotic mess.

So let me shake the pieces of coloured glass in the tube once more and look at another constellation.

Assuming that the ring stolen by Jessica from her father is obtained, by way of exchange, by Portia, who gives it to Bassanio saying:

This house, these servants, and this same myself
Are yours, my lord. I give them with this ring;
Which, when you part from, lose or give away,
Let it presage the ruin of your love,
And be my vantage to exclaim on you.

Well, the words hardly expected to be heard from a newly wedded wife, more suitable for a businessman! But the businnesmen in play - Antonio and Shylock - don't use such a language: the former speaks constantly of love, the latter of revenge and offence. And one more thing to mark: by the ring Bassanio is given only "house, servants and herself" - not a word about money or goods. After all, the casket of lead he chose. But what with the two other caskets - of silver and gold?

Bassanio with ring on his hand goes to Venice to take part in the trial by Antonio's side, Portia in disguise follows him and wins the process for Bassanio and Antonio, who is not only free from forfeit, but also ensures the Shylock's goods for Lorenzo and Jessica. Quite unexpected turn of things, isn't it? Let us believe in his great affection for Bassanio, but why he cares so much about Lorenzo and Jessica?

Duke bids Antonio to "gratify this gentleman, for, in my mind, you are much bound to him" and it would be proper and natural, if he did so. But it is Bassanio who offers - what can he offer? - Shylock's three thousand as a reward. Why Bassanio? Because he took the loan from Shylock - Antonio only insured it. Bassanio is the party in the trial.

Civil doctor - Portia - is wise enough not to accept these virtual money and claims contentment, but Bassanio insists, so that he has to part with the only real thing he has - the ring, and he does so on Antonio's bidding:

My lord Bassanio, let him have this ring:
Let his deservings and my love withal
Be valued 'gainst your wife's commandment.

So, giving up the ring, Bassanio in fact transforms his marriage into a three party's contract, which is to be only confirmed later in Belmont:

Bassanio: Portia, forgive me this enforced wrong;
And in the hearing of these my friends,
I swear to thee, even by thine fair eyes,
Wherein I see myself, -
Portia:                             Mark you but that!
In both my eyes he doubly sees himself;
In each eye, one: swear by your double self,
And there's an oath of credit
Bassanio:                                Nay, but hear me:
Pardon this fault and by my soul I swear
I never more will break an oath with thee. 
Antonio: I once did lend my body for his wealth,
Which but for him that had your husband's ring,
Had quite miscarried: I dare be bound again,
My soul upon the forfeit, that your lord
Will never more break faith advisedly. 
Portia: Then you shall be his surety. Give him this,
And bid him keep this better than the other. 
Antonio: Here, lord Bassanio, swear to keep the ring. 
Bassanio: By heaven! it is the same I gave the doctor!  
Portia: I had it of him: pardon me, Bassanio,
For, by this ring, the doctor lay with me.

What a menage a trois! And a blackmail too - a letter from Bellario and Lorenzo's testimony that she left Belmont after Bassanio in fact give Portia control over the whole company, for all of them: Antonio, Bassanio, Lorenzo gain financially from her forgery. Besides, we can't be sure that Antonio actually gave the ring to Bassanio...

So dear Mr. A. was wrong claiming that Antonio must stay away from Belmont - he is welcome and rewarded ("Antonio, you are welcome; And I have better news in store for you" - says Portia and the last words of Antonio are "I am dumb"), as well as Lorenzo and Jessica.

As for Bassanio, his last words are: "Sweet doctor, you shall be my bedfellow: when I am absent, lie with my wife". A substituted husband.

On several readings of MoV I can't help speculating (though Shakespeare certainly didn't mean it to be understood that way) that Antonio once had taken his chance with Portia's caskets too (that's why he was single - the oath!), but his choice was wrong (silver one, I suppose), nevertheless she took to him and - being very clever - at last found very complicated and highly Venetian way to do as she choose despite her father's will. As for Bassanio: well, he's got exactly what the casket promised: Who chooseth me must give and hazard all he has.

And, to conclude the ring trope, couple of words about women's solidarity.

Portia speaks about Antonio:
... which makes me think that this Antonio,
being the bosom lover of my lord,
must needs be like my lord. If it be so,
how little is the cost I have bestow'd
in purchasing the semblance of my soul
from out of state of hellish cruelty.

But it was Jessica, who said: " our house is a hell" and it is her future wealth is ensured in course of the trial of Shylock: Antonio's condition is that Shylock's money after his death are to get Lorenzo and Jessica. So maybe Jessica, so despised by Auden for "conspicuous waste" of money, was, after all, as Lorenzo described her:

... she is wise, if I can judge of her,
And fair she is, if that my eyes be true,
And true she is, as she hath proved herself.

and used money and jewels taken from Shylock to buy help and assistance of respected Venetian persons to impose her will on her father (after all, we shouldn't believe all the Realto gossips about monkeys remembering the ones about Antonio's bankruptcy proved to be false). Maybe Jessica is the real "semblance of [Portia's] soul", for Portia understands very well what it means to be determined by the father's will:

Oh me, the word "choose". I may neither choose whom I would nor refuse whom I dislike, so is the will of a living daughter curbed by the will of a dead father.

And Jessica is not happy with her devices. She only too well realizes the cost of her choice. Her last words in the play are: "I am never merry when I hear sweet music".