środa, 15 listopada 2017

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 8

Jest połowa listopada,w galeriach handlowych już pojawiły się choinki, a ja wracam do świątecznych klimatów "Z pamiętnika prowincjonalnej pani" Delafield.

Poprzednie odcinki.



19 grudnia.—Zakupy przedświąteczne b. wyczerpujące. W magazynach Army and Navy zmroziło mnie, że zgubiłam Listę Prezentów Świątecznych, ale ostatecznie wpadłam na jej ślad w Dziale Książki Dziecęcej. Skoro już tam byłam, wybrałam książkę dla kochanego Robina i po raz kolejny pożałowałam, że Vicky tak zdecydowanie zażyczyła sobie zabawkową cieplanię i nic innego. Jest ewidentnie nie do dostania. (Ku pamięci: Wykorzystać najbliższą okazję i sprawdzić opowieść o jaju Roka, żeby opowiedzieć Vicky).

Rose mówi: "Sprawdź w Selfridge's." Po protestach udaję się tam, znajduję cudowną – choć drogą – zabawkową cieplarnię i niepatryotycznie kupuję ją bez wahania. Postanawiam nie wspominać o tym Robertowi.

Wybieram stosowne podarunki dla Rose, Mademoiselle, Williama i Angeli (spędzają z nami Święta, toteż prezenty nie mogą pozostać w pułapie cenowym kalendarza) oaz drobiazgi dla reszty. Nie umiem dokonać wyboru między mikroskopijnym notesem i naprawdę piękną kartką dla Cissie Crabbe, ostatecznie decyduję się na notes, ponieważ mieści się do zwykłej koperty.

20 grudnia.—Rose zabrała mnie na sztukę St. John Ervine'a i jestem b. rozbawiona. Niechcący podsłuchałam rozmowy dwóch pań w parterze, jedna pyta drugiej: dlaczego nie napiszesz sztuki, moja droga? No wiesz, odpowiada jej koleżanka, to nie jest takie łatwe, jak się ma tyle rzeczy na głowie, znaleźć czas. Padłam. (Pod rozwagę: Czy sama mogłabym napisać sztukę? Czy wszyscy moglibyśmy pisać sztuki, gdybyśmy tylko mieli czas? Po gruntownym przemyśleniu dochodzę do wniosku, że mieszkanie w jednym hrabstwie z panem St. J. E. nie jest wystarczającą podstawą, żeby napisać do niego z zapytaniem, jak znajduje czas na pisanie sztuk.)

22 grudnia.—Wracam do domu. Jedna cebulka częściowo kwitnie, ale niezadowalająco.

23 grudnia.—Odbieramy Robina na węźle kolejowym. Zgubił bilet, paczkę kanapek i chusteczkę do nosa, natomiast ma przy sobie wielki drewniany kufer z półeczką na zawiasach w środku. Rozumiem, że to stanowi owoc Warsztatów Stolarskich – drogich zajęć dodatkowych w szkole – i jest prezentem gwiazdkowym. Tylko czekać, aż pojawi się toto na rachunku za naukę.

Robin absolutnie nie może się obejść bez nagrania gramofonowego pod tytułem "Is Izzy Azzy Wozz?" (N.B. Często nawiedza mnie niepokojąca myśl, że kochane dzieci są pozbawione jakiegokolwiek wyczucia estetycznego, czy to w sztuce, literaturze czy muzyce. To przekonanie umacnia się po wysłuchaniu czternaście razy z rzędu utworu "Is Izzy Azzy Wozz?", po tym, jak udało mi się zdobyć nagranie.)

Jestem b. poruszona entuzjastycznym przywitaniem się Robina i Vicky. Mademoiselle mówi, "Ah, c'est gentil!" i wyciąga chusteczkę, co uważam za przesadę, szczególnie że po półgodzinie zjawia się u mnie ze skargą, że R. i V. weszli na belki i strząsają tynk z sufitu pokoju dziecięcego. Perswaduję im z dołu. Śpiewają "Is Izzy Azzy Wozz?". Martwię się, gdyż na nowo utwierdzam się w przekonaniu, że żadne z nich nie ma słuchu muzycznego i mieć nie będzie.

Przybycie Williama and Angeli, wpół do trzeciej. Byłoby dobrze przyspieszyć herbatę, ale czuję, że to zdenerwuje służbę, więc zamiast tego oferuję, że zaprowadzę ich do pokojów, które już bardzo dobrze znają. Wymieniamy wiadomości o rodzinie. Zjawiają się Robin i Vicky wciąż śpiewając "Is Izzy Azzy Wozz?" Angela zauważa, że dzieci urosły. Z wyrazu jej twarzy wnioskuję, że uważa je za okropne i bardzo źle wychowane. Opowiada mi o dzieciach z domu, w którym ostatnio gościła. Wydają się wzorami schludności, inteligencji i wdzięku. Poza tym A. dodaje, całkiem niepotrzebnie, że są bardzo muzykalne i ładnie grają na pianinie.

(Ku pam.: Posiłek to najbardziej zadowalający sposób zabawiania gości. Najchętniej skróciłabym przerwę między herbatą a kolacją – lub wprowadziłabym dodatkowy podwieczorek w międzyczasie.)

Przy kolacji znów rozmawiamy o rodzinie i pytamy się nawzajem, czy coś w końcu słychać o biednym Frederiku i jak się układa w małżeństwie Molly i czy Babcia znów rozważa wyjazd na wschodnie wybrzeże w lecie. Jestem poirytowana, bowiem Robert i William przesiadują w jadalni prawie do dziesiątej, przez co służba jest spóźniona.

24 grudnia.—Zabieram całą rodzinę na dziecięce przyjęcie wigilijne w pobliskiej parafii. Robin mówi „do diaska” trzy razy w obecności proboszcza – wyrażenie, nigdy nie używane przez niego wcześniej ani później, najwyraźniej specjalnie zarezerwowane na tę niezręczną okazję. Pod innymi względami przyjęcie jest nadzwyczaj udane, poza tym, że znów spotykam nową mieszkankę Grange, której wciąż nie złożyłam wizyty. To niejaka pani Somers, podobno trzyma pszczoły. Siedzimy obok siebie przy herbacie; nie potrafię powiedzieć nic o pszczołach poza pytaniem, czy je lubi, co brzmi jak kiepska zagadka, więc pozostaje niewypowiedziane, i zamiast tego mówię o prywatnych szkołach podstawowych (zauważam ciekawą prawidłowość, że żadne z dwóch rozmawiających o szkołach rodziców najwyraźniej nigdy nie słyszało o szkole tego drugiego.  Pod rozw.: Czy wskazuje to na zbyt dużą liczbę takowych przybytków w okolicy?)

Po kolacji szykuję prezenty gwiazdkowe dla dzieci. William niefortunnie nadeptuję na szklany drobiazg z lalkowego wyposażenia domu dla Vicky, ale szarmancko oferuje rekompensatę w postaci szylinga, czego stanowczo odmawiam. Dyskusja na ten temat przedłuża się. O dwudziestej trzeciej dzieci są wciąż na nogach. Angela proponuje partię bridge’a i pyta, kim jest ta pani Somers, poznana w parafii, która podobno zna się na pszczołach? (A. najwyraźniej lepiej ode mnie orientuje się w urokach towarzyskich, jednak nie wypowiadam tej uwagi na głos.)

Boże Narodzenie.—Świąteczne, acz wyczerpujące Boże Narodzenie. Robin i Vicky zadowoleni ze wszystkiego i spędzają większość dnia jedząc. Vicky prezentuje cioci Angeli kwadratowy rąbek płótna z niebieskim osiołkiem wyszytym haftem krzyżykowym. Nie wiem, czy przepraszać za ten podarunek, ostatecznie postanawiam pominąć to milczeniem i napomknąć Mademoiselle, że inny wzór byłby bardziej pożądany.

Dzieci są chyba za bardzo en évidence, ponieważ Angela, w okolicach herbaty, zaczyna opowiadać, że mali Maitlandowie mają tak cudny pokój dziecięcy, że zawsze spędzają w nim cały dzień, chyba że wychodzą na długie spacery z guwernantką i psami.

William pyta czy ta pani Somers jest jedną z tych z Dorsetshire — ta, co zna się na pszczołach.

Notuję sobie, że naprawdę muszę udać się z wizytą do pani S. już w przyszłym tygodniu. Przed wizytą koniecznie poczytać o pszczołach.

Indyk i legumina ze śliwkami na zimno wieczorem, żeby służba odpoczęła. Angela patrzy na cebulki i mówi: Co też kazało mi myśleć, że rozkwitną na Święta? Nie odpowiadam na to i proponuję, żebyśmy wszyscy poszli spać wcześniej.

27 grudnia.—Wyjazd Williama i Angeli. Lekki szok, wywołany około jedenastej przez Angelę, która pyta, czy wiem, że to ona wygrała nagrodę główną w ubiegłotygodniowym konkursie Time and Tide, występując pod pseudonimem Inteligencja. Oczywiście, nie miałam o tym pojęcia, ale gratuluję jej nie wspominając, że sama również brałam udział w tym konkursie – bez powodzenia.

(Pod rozw.: Czy Organizatorzy Konkursu są zawsze w porządku, jeżeli chodzi o ocenę walorów literackich? Możliwe, że ich zdolność osądu jest zaburzona na skutek przepracowania.)

Kolejne przyjęcie dla dzieci tego popołudnia, zbyt wielkie i skomplikowane. Matki w czarnych kapeluszach stoją i rozmawiają ze sobą o ogrodach, książkach i trudnościach w zatrzymaniu służby na wsi. Herbata jest niewzruszenie przekazywana po sali, póki dzieci są zgromadzone w innym pokoju. Vicky i Robin zachowują się grzecznie, więc chwalę ich w drodze do domu, jednak później dowiaduję się, że Mademoiselle znalazła w kieszeni odświętnej sukienki Vicky całą kolekcję czekoladowych ciastek.


(Ku pam.: Czy nie należałoby uświadomić Vicky, że takie zachowanie świadczy o braku inteligencji oraz manier, higieny i zwyczajnej uczciwości?)

piątek, 10 listopada 2017

Muzyka sfer

The absolute is subject to constant change,
the relative is permanent.

Erich Leinsdorf, The composer's advocate

Byłam ostatnio na paru koncetach muzyki klasycznej - smyczki z klawesynem, J.S. Bach z synami, Bixtehude. Wykonanie autentyczne (obecnie to standard jeżeli chodzi o muzykę dawną i barok): instrumenty z epoki, struny żylne, smyczki z końskim włosiem, wysokie tony miauczą, niskie dudnią, klawesyn ledwo słychać, po każdym utworze potrzebne jest strojenie instrumentów, które dopiero pod koniec koncertu rozgrzewają się (chyba nie tylko w przenośni) i stają się słyszalne.

Do wykonań autentycznych mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony, świadomość stylu i konwencji epoki i możliwości ówczesnych instrumentów stanowi niezbędną ramę i obiektywizuje interpretację utworu, co pozwala uniknąć Scylli niczym nie poskromionego widzimisię wykonawców. Z dugiej strony, nic nie chroni muzyków od Charybdy niewolniczego trzymania się tradycji, podpoządkowania interpretacji rzeczom przypadkowym i relatywnym. Bach (Jan Sebastian) wiele traci w wykonaniu autentycznym, bo jego skomplikowane struktury są zdecydowanie poza zasięgiem instrumentów z epoki. Natomiast muzyka synów Bacha w autentycznym wykonaniu wiele zyskuje. Czy świadzy to o tym, że wielki kompozytor komponuje "muzykę sfer", a przeciętny muzykę taką jaką słyszy wokół siebie? Muzyka J.S. Bacha zdecydowanie wykracza poza konwencje i oganiczenia współzesnych mu orkiestr i solistów i sztuczne wciskanie jej w ciasny gorset "autentyczności" mija się z celem, z kolei muzyka jego synów, osadzona w tradycjach epoki, nabiera oryginalności i urody.

Ale jest jedna dziedzina, w której gorąco popieram każde wykonanie autentyczne: muzyka klawesynowa. Jestem gotowa słuchać niezliczonych wersji tych samych utworów na klawesynach, wirginałach, spinetach a nawet pianofortach - poprzednikach fortepianów. Bach na klawesynie solo to zawsze radość i ekscytujące przeżycie. Bardzo lubię intepretacje Colina Bootha, który nie tylko gra, ale przede wszystkim buduje i restauruje klawesyny, a o Bachowskich wariacjach goldbergowskich napisał książkę:



W tym filmie dodatkowo ujął mnie zapis graficzny nut dla nutoniepiśmiennych - absolutnie nowe i piękne doświadczenie geometrycznej harmonii muzyki. Zauważyłam też, że melodia robi się najbardziej przejmująca, kiedy linia basowa maksymalnie rozchodzi się pod względem wysokości z linią melodyjną.

Na tym samym kanale są też utwory innych kompozytorów przedstawione w podobny sposób, m. in. mój ulubiony kwartet fortepianowy K478 Mozarta: to jest świetne do "obejrzenia", ale jeżeli chodzi o słuchanie, to zdecydowanie wolę Brittena przy fortepianie: