sobota, 5 sierpnia 2017

Z listu Ariadny Efron do Władimira Orłowa, 15.10.1961 r.

[...] Z Buninem - żywym - pożegnałam się w 1936 r. na wybrzeżu Lazurowym, nieznośnie upalnego, lipcowego dnia, na białym z gorąca podwórku małego, podobnego do sakli i tak samo lgnącego do zbocza góry domku, kupionego z "noblowskich" pieniędzy. Pod palmą, która dawała cienia tyle, co tuzin noży. Niewysoki, muskularny, żylasty, szczupły starzec (ile lat miał wówczas? Nie tak wiele...) o srebrzystej, krótko ostrzyżonej głowie, wydatnym nosie, przeszywających oczach - zdumiewających, rozgrzanych do białości! ubrany w białą płócienną koszulę, białe brezentowe spodnie, obuty w "espadryle" na bosą nogę (i nawet w tym ubraniu elegancki!); mówił do mnie: "No i gdzie ty, głupia, jedziesz? No i po co? Ach, Rosja? А znasz li Rosję? Gdzie cię niesie? Głupia, będziesz pracować w fabryce makaronu... ("dlaczego akurat makaronu, Iwanie Aleksiejewiczu?!") - ma-ka-ronu... Potem trafisz do kozy... ("ja? za co?") - А zobaczysz. Znajdą za co. Kosę ci utną. Będziesz chodzić boso i nabawisz się wielbłądzich pięt!.. ("Ja?! wielbłądzich?!") ... Wiesz, co trzeba? Wiesz? Wiesz? Wiesz? Wyjść za mąż za dobrego - byle nie młody! nie smarkacz! - człowieka i ... pojechać z nim do Wenecji, co? Do Wenecji." I potem długo i beznadziejnie mówił o Wenecji - odpowiadałam, nie słuchał, tylko wpatrywał się przeze mnie w swoją przeszłość i w moją przyszłość; potem wstał z kamiennej ławki, lekko westchnął, powiedział: "No cóż, z Panem Bogiem" i przeżegnał mnie, mocno wciskając ten krzyż w moje czoło i w pierś i w ramiona. Ucałował gorzko i sucho, błysnął oczami, uśmiechnął się: "Gdybym - miał - tyle - lat, co ty - na piechotę bym poszedł do Rosji, nie to, żebym pojechał - i niech to wszystko diabli!

Tym, co "wszystko diabli" była "niepowtarzalna panorama" bajecznego miasteczka Cannes, tam, w dole, i emaliowe morze Śródziemne, i karneolowe góry w oddali, i zachwycająco czyste i puste niebo, i powietrze duszne od woni kwiatów  (nieopodal były olbrzymie plantacje kwiatowe firmy Coty).

Tak, tak. I poszłam, i pojechałam, i było wszystko - oprócz "fabryki makaronu" - o ile nie uznać mojej pracy w "Zjednoczeniu magazynów i gazet" pod kierunkiem Kolcowa za wypuszczanie w świat wyrobów makaronowych -  i oprócz Wenecji. Były i "wielbłądzie pięty", i głowa ostrzyżona do gołej skóry z powodu tyfusa, i nawet mąż - taki, jaki jest darowany raz w życiu, i to nie każdej! Został rozstrzelany w ostatnich dniach bieriowskiego panowania, tuż przed upadkiem tych wszystkich kolosów na glinianych nogach...[...]





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz