czwartek, 20 października 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 2



12 listopada. Od wczoraj w domu i jak zwykle przytłoczona ogromem domowych kłopotów, jaki zbiera się po każdej nieobecności. Problem z kuchennym palnikiem poskutkował brakiem ciepłej wody, kucharka mówi, że baranina cała wyszła i czy nie porozmawiam z masarzem, bo obecna pogoda nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Przeziębienie Vicky, w odróżnieniu od baraniny, pozostało na miejscu. Mademoiselle powiada: "Ah, cette petite! Elle ne sera peut-être pas longtemps pour ce bas monde, madame."* Mam nadzieję, że to jedynie jej łaciński zwyczaj dramatyzowania sytuacji.

Robert czyta Times po kolacji i przysypia.

13 listopada. Ciekawy, aczkolwiek niepokrzepiający tok myśli, wywołany dłuższą rozmową z Vicky na temat istnienia czy węcz pzeciwnie lokalizacji, które ona konsekwentnie nazywa P.I.E.K.L.O. Pełna chęci bycia nowoczesnym rodziciem, zapewniam ją, że nie ma, nigdy nie było i nie będzie takiego miejsca. Vicky utrzymuje, że owszem jest powołując się na Biblię. Prześcigając samą siebie w nowoczesności mówię, że koncepcję wiecznej kary wymyślono, żeby straszyć ludzi. Vicky z oburzeniem odpowiada, że wcale nie jest przestraszona i lubi myśleć o P.I.E.K.L.E. Mając wrażenie, że znalazłyśmy się w ślepym zaułku, pozostawiam ją z jej osobliwym sposobem odczuwania przyjemności.

(Pod rozwagę: czy nowoczesne dzieci zamierzają kontestować nowoczesność, i jeśli tak, to jaką formę przybierze reakcja nowoczesnych rodziców?)

Jestem b. pzejęta listem z Banku z wiadomością, że debet na moim koncie wynosi 8 funtów, 4 szylingi i 4 pensy. Nie mogę zrozumieć, jak to się stało, byłam przekonana, że nadal mam nadwyżkę 2 funtów, 7 szlingów i 6 pensów. Z irytacją odkrywam, że moje rachunki, zawartośc kasetki i odcinki książeczki czekowej nie zgadzają się. (Ku pamieci: znaleźć kopertę, na której spisałam wydatki z Bournemouth, i małą karteczkę (chyba z książki sklepowej) z notatkami o przesuwaniu płatności w gotówce. To może wyjaśnić sprawę.)

Spojrzałam na cebulki przy okazji zanoszenia waliz na strych i jestem skłonna sądzić, że nawiedził je kot. Jeśli tak, to będzie ostatnią kroplą. Powiem pani B., że wysłałam swoje cebulki do chorej przyjaciółki w szpitalu.

14 listopada. Nadeszła Książka Miesiąca i jestem rozczarowana. Historia miejsca, które mnie nie obchodzi, napisana przez autora, którego nie lubię. Pakuję ją z powrotem do paczki i wybieram inną pozycję z Rekomendowanej Listy. Dowiaduję się z broszurki, dołączonej do książki, że ten sposób postępowania został przezornie przewidziany i opisany jako "największy błąd w życiu". Jestem b. poirytowana, nie tyle tym, że (być może) popełniam największy błąd w życiu, ile przygnębiającą myślą o tym, jak bardzo wszyscy jesteśmy podobni, skoro inteligentny pisarz jest w stanie z taką dokładnością przewidzieć nasze zachowania.

Postanawiam nie wspominać nic o tym pani B. - jest zawsze tak męcząco wyniosła w sprawie Książki Miesiąca, utrzymując, że nie potrzebuje, żeby ktoś jej mówił, co ma czytać. (Muszę pomyśleć o dobej ripoście.)

Z drugą pocztą nadszedł list od mojej kochanej szkolnej przyjaciółki Cissie Crabbe: pyta, czy mogłaby zatrzymać się u nas przez dwa dni w drodze do Norwich. (Pod rozwagę: Dlaczego Norwich? Zawsze się dziwię, gdy słyszę, że ktoś jedzie, mieszka lub przybywa z Norwich, aczkolwiek wiem, że to nierozsądne z mojej strony. Należy pamiętać, jak mało się wie o kraju, w któym się mieszka – tu aż się prosi jakiś cytat. Jednak nie nie pojawi.)

Wiele lat minęło od naszego ostatniego spotkania, pisze Cissie, i spodziewa się, że obydwie bardzo się zmieniłyśmy. P.S. Czy pamiętam cudny stary staw i dzień Hiszpańskiej Skrobi. Po pewnym namyśle przypominam sobie cudny stary staw w ogrodzie ojca Cissie, ale niech mnie kule biją, jeśli wiem, o co chodzi z Hiszpańską Skrobią (Pod rozwagę: może to nawiązuje do opowiadania o Sherlocku Holmesie? Pasuje mi do niego.)

Odpisuję, że będziemy zachwyceni jej wizytą i jak dużo mamy do opowiedzenia sobie po tych wszystkich latach! (To, reflektuję się, nie jest prawdą, ale przecież nie będę z tego powodu przepisywać listu.) Pomijam milczeniem Hiszpańską Skrobię.

Robert, poinformowany o nadciągającej wizycie kochanej szkolnej przyjaciółki, nie wydaje się zadowolony. Pyta, co mamy z nią robić. Sugeruję spacer po ogrodzie (myśl, że nie jest to odpowiedniejsza pora roku na takie aktywności, odwiedza mnie zbyt późno). W każdym razie, mówię, będzie miło porozmawiać o starych dobrych czasach (co mi przypomina, że tajemnica Hiszpańskiej Skrobi wciąż nie została rozwiązana).

Rozmawiam z Ethelą o pokoju gościnnym i z rozdrażnieniem dowiaduję się, że jeden niebieski świecznik rozbił się, a dywanik przy łóżku został oddany do czyszczenia i nie da się go odzyskać na czas. Daję do pokoju gościnnego dywanik z przebieralni Roberta, licząc, że nie zauważy jego zniknięcia.



*Biedne maleństwo! Chyba nie pożyje długo na tym świecie, proszę pani.

środa, 19 października 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 1

Zacznę po trochu tłumaczyć Z pamiętnika prowincjonalnej pani E. M. Delafield z 1930 roku - to cudowna lektura, która mimo wieku nic a nic nie straciła na świeżości i humorze.



7 listopada. Sadzę cebulki do donic. Akurat w środku tej czynności wpada z wizytą lady Boxe. Mówię, mijając się z prawdą, że miło mi ją widzieć i proszę łaskawie spocząć i zaczekać, aż skończę z cebulkami. Lady B. jest zdeterminowana, by usiąść na krześle, na którym już umieściłam dwie donice oraz worek węgla, jednak w porę przechwycona, zajmuje kanapę.

Czy wiem, pyta, że jest o wiele za późno na sadzenie cebulek? Wrzesień, czy nawet październik, to odpowiednia pora. Czy wiem, że jedynym solidnym dostawcą hiacyntów jest Ktoś tam z Haarlemu? Nie dosłyszałam nazwy firmy, coś po holendersku, ale odpowiadam: Tak, wiem, ale uważam za swój obowiązek kupować krajowy produkt. Czułam w tamtej chwili i uważam nadal, że to świetna odpowiedź. Niestety za chwilę Vicky wchodzi do salonu i mówi: „O, mamo, czy to te cebulki z Woolworthsa?

Lady B. zostaje na herbatę. (Ku pamięci: kanapki zbyt grube, porozmawiać z Ethel). Rozmawiamy o cebulkach, malarstwie niderlandzkim, żonie wikariusza, rwie kulszowej i „Na zachodzie bez zmian”.

(Pod rozwagę: czy da się pielęgnować sztukę konwersacji mieszkając przez cały rok na wsi?)

Lady B. dopytuje się o dzieci. Mówię, że Robin – którego nazywam beznamiętnie „chłopiec”, żeby nie pomyślała, że jestem nadopiekuńcza – radzi sobie w szkole całkiem dobrze, i że według Mademoiselle Vicky łapie przeziębienie.

Czy zdaję sobie sprawę, że Chroniczne Przeziębienie nie jest konieczne i można go uniknąć robiąc dziecku płukanie nosa roztworem soli co rano przez śniadaniem? Wymyślam kilka ciętych i błyskotliwych ripost na to, ale niestety dopiero gdy lady B. odjechała swoim Bentleyem.

Kończę sadzenie cebulek i zanoszę je do piwnicy. Dochodzę do wniosku, że w piwnicy jest przeciąg, zmieniam zdanie i przenoszę je na strych.

Kucharka mówi, że palnik jest zepsuty.

8 listopada. Robert obejrzał palnik i mówi, że jest w zupełnym porządku. Robi nieoryginalną sugestię, żeby wyciągnąć zaślepkę. Kucharka jest rozgniewana i prawdopodobnie złoży wymówienie. Próbuję ją udobruchać mówiąc, że wyjeżdżamy do Bournemouth na ferie Robina, co pozwoli domownikom odpocząć. Kucharka odpowiada posępnie, że skorzystają z tej okazji, żeby zrobić dodatkowe sprzątanie. Obym mogła w to uwierzyć.

Przygotowania do wyjazdu zmącone tym, że Robert przynosząc ze strychu walizy rozbił trzy donice z cebulkami. Mówi, że był przekonany, że wstawiłam je do piwnicy, i nie spodziewał się ich na strychu.

11 listopada – Bournemouth. Zaiste, historia lubi się powtarzać. Ten sam hotel, te same gorączkowe poszukiwania Robina po całej szkole, ten sam skład rodziców (większość w tymże hotelu). Obserwuję wyraźną tendencję do wymieniania ze współrodzicami tych samych uwag, co przed rokiem i dwa lata temu. Mówię o tym Robertowi, odpowiedzi brak. Może nie chce się powtarzać? Z tego Pod rozwagę: czy do Roberta dociera to co mówię, nawet gdy nic nie odpowiada?

Znajduję, że Robin schudł, więc rozmawiam z opiekunką, która mówi z ożywieniem: ależ nie, według niej w tym semestrze właśnie przybrał na wadze, i przechodzi do kwestii Nowego Skrzydła. (Pod rozwagę: dlaczego wszystkie szkoły muszą rozbudowywać Nowe Skrzydła mniej więcej co pół roku?).

Zabieramy Robina. Zjada kilka dań i sporo słodyczy. Przyprowadza kolegę i zabieramy obu do zamku Corfe. Chłopcy wspinają się, Robert pali w milczeniu, ja siadam opodal na kamieniach. Moich uszu dobiega uwaga pewnej pani na temat połowy wieży, która przetrwała kilka stuleci, że wygląda na kruchą – cóż za osobliwy wybór przymiotnika. Ta sama pani, wspinając się na kawałek zwartego muru, zauważa, że musiał skądś spaść.

Zabieramy chłopców do hotelu na kolację. Robin mówi, gdy jego kolega nie słyszy: „Jest nam miło, że zabraliśmy Williama, prawda?” Skwapliwie wyrażam zadowolenie z tego przywileju.

Po kolacji Robert zawozi chłopców z powrotem do szkoły, a ja siedzę w salonie z kilkoma innymi matkami mówiąc o własnym synu bagatelizująco, a o cudzych z wielkim entuzjazmem.

Zapytana, co sądzę o Harriet Hume łapię się, że nie mogę powiedzieć, że nie czytałam. Mam przygnębiające poczucie, że szykuje się kolejny Orlando, o którym mogłam całkiem inteligentnie rozprawiać dopóki nie przeczytałam książki i nie odkryłam, że nie jestem w stanie nic z niej zrozumieć.

Robert wraca bardzo późno i mówi, że przysnął nad Times. (Pod rozwagę: Czy po to trzeba było jechać do Bournemouth?).

Pocztówka od lady B. z ostatnią pocztą: czy pamiętam, że zebranie w Instytucie Kobiecym jest 14. Nawet przez myśl mi nie przejdzie odpowiedzieć.

poniedziałek, 17 października 2016

A liberating influence

Większość prac krytycznych poświęconych poezji Audena, na które trafiłam, budzi we mnie przemożne poczucie niezręczności, jak gdybym przyłapała autorów na tym, że nie za bardzo wiedzą, co napisać. Jak na razie chlubnym wyjątkiem była książka R. Victorii Arany W.H.Auden's Poerty: Mythos, Theory and Practice, a teraz mam przed sobą drugą budującą pozycję: Auden and After. The Liberation of Poetry 1930-1941 Francisa Scarfe'a. Esej napisany w 1941 roku może wydawać się zdezaktualizowany, przecież Auden wówczas nie napisał jeszcze swoich najważniejszych wierszy, ale mimo wszystkich ograniczeń i błędnych ścieżek, oraz "negatywizmu" (jak przyznaje sam autor), zawiera bardzo trafny obraz poezji Audena, do którego nikt, w moim odczuciu, nic istotnego nie dodał. Esej Scarfe'a potwierdza moją intuicję, że poeta, jak każdy człowiek, nie zmienia się w ciągu życia, tylko idzie swoją własną drogą, i ta droga jest od początku widoczna dla kochającego oka, jakim, niewątpliwie, było krytyczne oko Scarfe'a ("It adds a precious seeing to the eye; a lover's eyes will gaze an eagle blind", Shakespeare, Love's Labour's Lost).

Kilka cytatów, które wydają mi się szczególnie trafne, głębokie lub rozczulające:


He presents the bustle and humbug and smell of modern life by his capacity for mythological thinking, his feeling for all sorts of places, all sorts of people into whose life he has not penetrated but which he intuitively understands, his love of make-believe, his power for brutal generalization which gives point to many fragments of observation, and gives body to his personal beliefs. 

One of the most curious things about Auden is that in spite of his emphasis on psychology, on close examination his poetry is not particularly introspective [...] And it is also noticeable that while his poetry is "about chaps", there is very little about individual chaps and much more about people in general. 

The pseudopsychology, by which disease is represented purely as defense-mechanism and selfishness, leads Auden very often to treat suffering cruelly as though it were a joke. As for Freud, it is amusing to see that a poet who professes immense admiration for Dryden (that poet whom nobody reads, and who is out of the direct line of English poetry, and who, once again, was revived not by Auden but by Eliot, to whom he is better suited) - it is amusing to see this pseudo-classical poet, who is as different from Dryden as an octopus from a whale, holding a Freudian and ultra-romantic conception of the poet. 

Even Auden's Geography (which is one of his main assets: his poems carry us round the world in no time) is psychic, and it is his interpretation of places such as Dover, Iceland and Spain, which led me to use the term 'Psychic Geography'. 

Even his love poems seem to be about other people: he is a poet turned outwards. It is his being 'turned outwards' which accounts for much of his sermonizing. 

The main question now is, why has Auden had such a penetrating influence on the younger writers? A painter recently said to me: 'If I can paint a circle and two splashes of red, and regard my work as complete, I owe that to Picasso.' The same applies to Auden: he has been a liberating influence who gave a younger writers a self-confidence which they might otherwise have had to fight for dearly. Auden broadened into a highway the path which had been hewn into convention and hypocrisy by Eliot, Pound, Owen and the verslibristes. But he did more. The preceding generation was composed largely of intellectual poets - Eliot, Pound, Graves, Riding, Read, the Sitwells - and it is Auden who broke down the new snobbery of intellectualism which was in danger of creating a minority-poetry. He also enlarged, quite definitely, the poetry-reading public. The most suggestible of poets we have had for a long time, he was able to synthesize in his work an enormous amount of the achievements and methods of past writers. Reacting to numerous influences, he was able to enlarge for younger writers the vocabulary, syntax, rhythm and imagery of poetry. That is why so many of the younger poets are accused of 'deriving' from Auden, when it is not the case. Most often they have observed his methods and have used them in their own way. The truth is that, in a sense, Auden has done all this at his own expense, almost to his own detriment. What has happened is that he has not created his own recognizable manner, as Eliot did. He has created 'style which is no style' [...].  

Auden has a host of manners, good and bad. I do not propose to examine them: the pretentious but effective telegraphese of the 'Paid on Both Sides' which passes into the impressionist manner of some of his poems; his 'cine-style' which is a circular view, as the French say, on a whole landscape, town or country in a few lines; that style which is artificially tough and resembles Hemingway; another style in which he heaps up a series of abstractions, culminating in some of his American poems which, with their personified passions, suggest that this writer is lapsing into the eighteenth century and forgetting what passion is; those obvious devices, internal rhyme, half-rhyme, assonance, sprung-rhythm, the omission of pronouns, verbs and other desirable parts of speech, his puns, his conceits, his incorrect and slipshod epithets which startle momentarily, and all types of slang and private jargon: most of these things have already been adequately reviewed by other critics. It is not the presence of these things which creates the particular climate of Auden's poetry; it is rather the co-existence of them. [...]  

Any one poem of Auden is likely to be as much a mixed bag as any one of his books, and his books, in their strange juxtaposition of subject and tone, are rather like a cinema crowd emerging, from the stalls, the boxes and the pit, in a confused and democratic mass through the same exit. [...] Eliot, already so unclassical by the purest standards, is a champagne to a cocktail when compared with Auden. 

What are the real qualities of Auden? One of them is certainly an imaginative interest in the way people live. Even if he misinterprets, as in the case of Honeyman, he is not far wrong in his background. [...] 

And he has also a realization of the vastness and oneness of the human scene. We have seen already that he has no one-track mind: he does not see Spain as an isolated phenomenon, but a symbol of the consciousness of the world, and he usually treats any subject, however small, in its broadest implications.[...]  

Thirdly, his naiveness, in spite of his sometimes heartless jibes and his intellectual leg-pulling, has remained unspoiled, and he is capable of expressing a primitive and pure feeling [...] 

Forthly, Auden has also the vast, living vocabulary which is essential to any poet who wants to be of his time and of the future. He is enabled by this to write on many levels. He is also sensitive (much more than many who have followed him) to the musical qualities of words, though he has shown a tendency to fall rhythmically into rather set patterns [...] 

The most important point about Auden's style is that, for good or ill, he has tried to write poetry very close to common speech, and that he has succeeded. Generally speaking, one might say that in his early poems he tried to express a fairly universal, and in any case a second-hand, subject-matter in an intensely personal style, and since then he has moved towards a more personal subject-matter and a more impersonal style. His ideas are being more and more imprinted with his own particular twist of mind, and one sees increasingly that he is quite incapable of orthodoxy of any kind.

William Shakespeare, Sonet 4 (IV)

Piękności niepraktyczna, nie roztrwaniaj
Na siebie tylko legatu urody!
Natura, prócz kredytu, nic nie daje,
By każdy mógł innemu dać nagrodę.
Skąpcu przepiękny, czemu przywłaszczyłeś
Podarek szczodry, zamiast innym rozdać,
Lichwiarz bez zysku, czemu nie puściłeś
W obrót tych bogactw? – Lepiej procent dostać.
Bo gdy ze sobą samym masz układy,
To swym udziałem sam się oszukujesz,
I gdy natura wezwie do zapłaty,
Jaki po sobie bilans przygotujesz?
       Piękność bez reszty ten do grobu złoży,
       Kto swój testament sam wykonać zdążył.

***

Unthrifty loveliness, why dost thou spend
Upon thyself thy beauty's legacy?
Nature's bequest gives nothing but doth lend,
And being frank, she lends to those are free.
Then, beauteous niggard, why dost thou abuse
The bounteous largess given thee to give?
Profitless usurer, why dost thou use
So great a sum of sums, yet canst not live?
For having traffic with thyself alone,
Thou of thyself thy sweet self dost deceive.
Then how, when Nature calls thee to be gone,
What acceptable audit canst thou leave?
   Thy unused beauty must be tomb'd with thee,
   Which, used, lives th' executor to be. 

Kuszenie Toma Rakewella.

Wiersz Gascoyne'a przywołał Toma Rakewella z opery Strawińskiego Kaiera rospustnika (The Rake's Progress do libretta Audena i Kallmana). Drugie skojarzenie, to Gunn z The Ascent of F6 Audena i Isherwooda, z jego piosenką "I've got a date with Love", ale to trochę inna historia.

"Sex, Art and Politics" wymienione przez DG to właśnie trzy życzenia Toma Rakewella spełnione przez Nicka Shadowa. Ciekawe, jak te życzenia korespondują z trzema kuszeniami Jezusa na pustyni:
 (Mt 4,1-11) Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem . Lecz on mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Odrzekł mu Jezus: Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego. Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. Na to odrzekł mu Jezus: Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz. Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu.


Szatan zawsze kusi tym, co nie należy do niego i nie należy do kuszonego. Rzeczy, które obiecuje Jezusowi są typowo ludzkie: człowiek jest zdolny (swoją cieżką pracą, o czym Szatan nie wspomina) zamienić kamienie w chleby. Człowiek ma wolną wolę, a to oznacza, że nie jest powodowany jedynie instynktami, jak zwierzęta, może próbować, mylić się, robić rzeczy niepotrzebne, aż do odebrania sobie życia i w ten sposób bada ganice swoich możliwości. Królestwa tego świata i ich przepych też są, jak by nie patrzeć, dziełem człowieka, skutkiem tego, że człowiek nie jest sam i musi budować stosunki z innymi. Z kolei, Adam i Ewa w Edenie byli kuszeni przez wężą poznaniem dobra i zła, które nie należało do nich ani do niego, i otrzymali to, na ile pozwoliła ludzka natura, czyli w sposób niedoskonały. 

Jezus, odrzucając pokusy człowieczeństwa, przekazuje nam, że być jak Bóg znaczy rezygnować z tego, co nie należy do ciebie. I to, że Bóg nie będzie bezpośrednio, po ludzku ingerować w ludzkie sprawy. Odrzuciwszy te pokusy, Jezus "oficjalnie" został skazany na śmierć właśnie za ich "akceptację": jako król żydowski, jako samozwaniec i jako burzyciel światyni. Odkupienie: Jezus płaci za coś, czego nie dostał, żeby człowiek nie musiał płacić za to, co otrzymał bezprawnie. Dzięki temu Bog może działać w świecie w sposób boski.

Tom Rakewell w libretcie Audena i Kallmana wypowiada trzy życzenia: chcę być bogaty (sex), chcę być szczęśliwy (art), chcę, żeby moje marzenie się spełniło (politics). Zdawałoby się, że bogactwo, szczęście i spełnienie marzeń są jak najbardziej ludzkie. Ale szkopuł w tym, że człowiek nie może tego otrzymać sposobem Boga ("niech się stanie"), tylko musi to otrzymać sposobem ludzkim: pracą, pzekształcaniem tego, co ma dane, metodą prób i błędów, współdziałaniem z innymi - na tym polega człowieczeństwo. I nawet jeżeli nie musi tego podejmować osobiście (może urodzić się w bogatej rodzinie, w rozwiniętym społeczeństwie zaspokajającym jego potrzeby itd.), musi mieć świadomość, że nie stworzył swojego dobobytu siłą własnego życzenia, tylko korzysta z mozołu i bólu innych, więc musi dać coś z siebie innym. Tylko to, co damy innym, jest naszym własnym kapitałem. Tym mamy zapłacić Nickowi Shadowowi, kiedy zażąda zapłaty za swoją pracę. Ale gdy okazuje się, że tego kapitału nie mamy (albo mamy za mało), ratuje nas Anna Truelove - łaska. 

Imię Tom też nie jest bez znaczenia: przywołuje niewiernego Tomasza, który nie uwierzył, póki nie sprawdził. A samo rake (jedno ze znaczeń - grabie) kojarzy mi się mocno z następowaniem na te same grabie (zdaje się, że we wszystkich językach to powiedzenie funkcjonuje jako zapożyczenie z rosyjskiego).

niedziela, 16 października 2016

The secret candour

(In Memoriam – June 1941, R. R.)

Friend, whose unnatural early death
In this year’s cold, chaotic Spring
Is like a clumsy wound that will not heal:
What can I say to you, now that your ears
Ae stoppered-up with distant soil?
Perhaps to speak at all is false; more true
Simply to sit at times alone and dumb
And with most pure intensity of thought
And concentrated inmost feeleng, reach
Towards your shadow on the years’ crumbling wall

I’ll say not any word in praise or blame
Of what you ended with the mere turn of a tap;
Nor to explain, deplore nor yet exploit
The latent pathos of your living years –
Hurried, confused and unfulfilled, -
That were the shiftless years of both our youths
Spent in the monstrous mountain-shadow of
Catastrophe that chilled you to the bone:
The certain imminence of which always pursued
You from your heritage of fields and sun...

I see your face in hostile sunlight, eyes
Wrinkled against its glare, behind the glass
Of a car’s windscreen, while you seek to lose
Yourself in swift devouring of white roads
Unwinding across Europe or America;
Taciturn at the wheel, wrapped in a blaze
Of restlessness that no fresh scene can quench;
In cities of brief sojourn that you pass
Through in your quest for respite, heavy drink
Alone enabling you to bear each hotel night,

Sex, Art and Politics: those poor
Expedients! You tried them each in turn,
With a wry secret smile of one resigned
To join in every complicated game
Adults affect to play. Yet girls you found
So prone to sentiment’s corruptions; and the joy
Of sensual satisfaction seemed so brief, and left
Only new need. It proved hard to remain
Convinced of the Word’s efficacity; or even quite
Certain of World-Salvation through ‘the Party Line’...

Cased in the careful armour that you wore
Of wit and nonchalance, through which
Few quizzed the concealed countenance of fear,
You waited daily for the sky to fall;
At moments wholly panic-stricken by
A sense of stifling in your brittle shell;
Seeing the world’s damnation week by week
Grow more and more inevitable; till
The conflagration broke out with a roar,
And from those flames you fled through whirling smoke,

To end at last in bankrupt exile in
That sordid city, scene of Ulysses; and there,
While War sowed all the lands with violent graves,
You finally succumbed to a black, wild
Incomprehensibility of fate that none could share...
Yet even in your obscure death I see
The secret candour of that lonely child
Who, lost in the storm-shaken castle-park,
Astride his crippled mastiff’s back was borne
Slowly away into the utmost dark.


David Gascoyne  

Adresatem tej elegii jest Roger Roughton, angielski poeta, zaliczany do surrealistów, wydawca (własnym sumptem) pisma literackiego Contemporary Poetry and Prose. Jemu też poświęcił Francis Scarfe swój zbiór esejów krytycznych Auden and After, o którym miałam pisać, ale zatrzymałam się na stronie z dedykacją. RR musiał mieć talent do przyjaźni. Do niego też, po części, jest adresowany Dedycatory Poem ze wspomnianego zbioru Scarfe'a:

To you, my friends
By my lamp in the evenings,
Whose words refresh
My nights, my mornings;
A doomed generation
Seized between wars,
Whose boyhood language 
Was hunger and loss:
Thanks for you verses
That enrich memory
Like smiling faces
Of women and children.

All I can say
Will do you less good
Than a peaceful day
In a summer wood:
All I can give
Is a prose love,
Locked in a book
My kindest look.

F. S.

Te wiersze oddają to, co jest piękne i żywe i pociągające w latach trzydziestych dla mnie. 


Tylko pokraczne linijki

Старческий рот исчез, остались смелые глаза человека, решившегося на отважный поступок: рассказать чужому о себе! Он читал по-еврейски, на идиш. Язык, всегда казавшийся мне безобразным, был в этом чтении прекрасен, как всякий, вероятно, язык, когда его слышишь не в хаосе, а в строю... Запинаясь, не находя слов, - я снова увидела впалый рот и посиневшие пальцы, - он начал по-русски пересказывать мне прочитанное. 
Это были стихи о войне. О ночи командира, коммуниста, который наутро, чуть рассветет, должен послать в бой восемнадцатилетных, только что прибывших на фронт. Он знает, что где-то на другом участке фронта другой командир - такой же пожилой человек, коммунист, как и он сам - в это же утро пошлет в бой его восемнадцатилетнего сына... Пересказывая. подыскивая слова, Векслер, са не заметив того, встал - и я вместе с ним - и мы пошли мокрой колеей через поле к деревне. Он говорил - прозой пересказывая свои стихи - о предрассветной глубокой тьме и о лицах спящих; как прорезываются сквозь тьму на рассвете мальчишеские лбы, затылки, брови, скулы. И командир невольно среди этих лиц ищет сыновнее, хотя и знает, что сын за сотни километров. Я обходила лужи, а он отволнения легко, хоть и неловко, перепрыгивал их. Произносил еврейскую строчку, потом подыскивал русские слова. [...] 
- Ночь слышна в ваших стихах, - сказала я, - и горечь кануна. И даже сыновние черты поступают сквозь чужие лица. Хорошо очень, насколько я могу судить по звуку подлинника и по вашему пересказу. А теперь, пожалуйста, прочтите стихотворный перевод. 
Он вынул листки. О, каким, оказывается, бывает некрасивым наш язык, как жестко напиханы в строки слова, как им не хочется стоять рядом! торчат в разные стороны! И ни ночи, ни отчаяния, ни надежд, ни спящих юношеских лиц - одни корявые строчки. Всего лишь слова, насильно втиснутые в размер, а не ночь, лица, канун, пространство между ним и сыном, скорбь.
Крыши низеньких Быковских домишек приближались. Женщина в мужских сапогах, мокрая, в грязном платке, с хворостиной, шла нам навстречу. Глядя на ее угловатое мокрое лицо, казалось, что солнца и ясной погоды уже никогда не будет. И снега не будет, и книг не может быть, и комнатного тепла... И никакие стихи не нужны.
Я взяла у него из рук листок и стала читать сама, объясняя ему уродство и бессилие каждой строки перевода. Мы повернули. Он жадно курил. Я попыталась сделать для него явственной сухость этого текста, тщетность точности, заставить расслышать мертвое стучание слов.
- Как вы говорите о стихах! - сказал он задумчиво и снова пожевал губами. - Вы, наверное, пишете сами.
- Нет, - солгала я. - Только люблю читать их.
- И никогда не писали?
- Никогда.
Лидия Чуковская, Спуск под воду

Starcze usta zniknęły, zostały śmiałe oczy człowieka, który zdecydował się na odważny krok: opowiedzieć obcemu o sobie! Czytał w jidisz. Język, który zawsze wydawał mi się bezkształtny, był w tym czytaniu piękny, jak każdy, zapewne, język słyszany nie w chaosie, lecz w szyku... Zatrzymując się, nie znajdując słów - znów zobaczyłam zapadnięte usta i zsiniałe palce - opowiadał mi po rosyjsku to, co przeczytał. 
Były to wiersze o wojnie. O nocy dowódcy, komunisty, który rano, skoro świt pośle do walki osiemnastolatków dopiero co przybyłych na front. Wie, że gdzieś na innym odcinku frontu inny dowódca - taki jak on starszy człowiek, komunista - tego samego ranka pośle do walki jego osiemnastoletniego syna. Opowiadając, szukając słów, Weksler bezwiednie wstał - i ja razem z nim - i ruszyliśmy mokrą koleiną przez pole w stronę wsi. Mówił - opowiadając prozą swoje wiersze - o głębokiej ciemności przed świtem i o twarzach śpiących; jak przebijają się przez ciemność o świcie chłopięce czoła, potylice, brwi, kości policzkowe. I dowódca mimowolnie szuka wśród nich twarzy syna, chociaż wie, że syn jest oddalony o setki kilometrów. Ja omijałam kałuże, a on z przejęcia lekko, choć niezgrabnie, przeskakiwał przez nie. Wypowiadał wers w jidisz, a potem dobierał rosyjskie słowa. [...]
- Słyszę noc w pańskich wierszach - powiediałam - i gorycz wigilii. I nawet rysy syna przebijają przez obce twarze. To jest bardzo dobre, o ile mogę osądzić z brzmienia oryginału i z pańskiej opowieści. A teraz, proszę, niech pan przeczyta przekład wierszem. 
Wyjął kartki. O, jakże brzydki potrafi być nasz język, jak sztywno są poupychane słowa w wersach, jak bardzo im się nie chce stać razem! sterczą w różne strony! I ani nocy, ani rozpaczy, ani nadziei, ani śpiących młodych twarzy - tylko pokraczne linijki. Tylko słowa, na siłę wciśnięte do rozmiaru, w których brak nocy, twarzy, wigilii, przestrzeni między nim a synem, żalu. 
Dachy niziutkich bykowskich domków przybliżały się. Kobieta w męskich butach z cholewami, mokra, w brudnej chuście, z witką szła w naszą stronę. Patrząc na jej kanciastą, mokrą twarz wydawało się, że nigdy już nie będzie ani słońca, ani jasnej pogody. Ani śniegu, ani książek nie może być, ani ciepła w pokoju... I żadnych wierszy nie potrzeba.
Wyjełam mu z rąk kartkę i zaczęłam czytać sama, wyjaśniając brzydotę i niemoc każdej linijki przekładu. Zawróciliśmy. Palił z zaciekłością. Usiłowałam unaocznić mu oschłość tego tekstu, daremność dokładności, donieść do niego martwe stukanie słów.
- Jak pani mówi o wierszach! - powiediał w zamyśleniu i znów zagryzł wargi. - Pani pewnie sama pisze.
- Nie - skłamałam. - Po prostu lubię je czytać.
- I nigdy pani nie pisała?
 - Nigdy.
Lidia Czukowskaja, Zejście pod wodę

sobota, 15 października 2016

Wcielenia Falstaffa

Odświeżyłam w pamięci jeden z szekspirowskich esejów Audena - The Prince's Dog - o Falstaffie jako nieofiarnej miłości i przyszło mi do głowy, że innymi doskonałymi wcieleniami tego archetypu są Karlson z dachu Astrid Lindgen i tolkienowski Tom Bombandil - Iarwain Ben-adar - "najstarszy i nie mający ojca" (bardziej lubię rosyjskie tłumaczenie "najstarszy z nieurodzonych").

A odpowiednikiem Jagona jest don Alfonso z Cosi fan tutte. (To już z The Joker in the Pack).

Selfish shellfish

Ciekawa zależność: gdy jakaś funkcja społeczna traci na znaczeniu faktycznym, zyskuje na znaczeniu symbolicznym. Królowa angielska, nauczyciele, górnicy, pisarze. Teraz do tego grona dołączyły tłumacze: vide projekt PETRA-E - pierwszy krok do reglamentacji, unifikacji i certyfikacji kompetencji tłumacza literatury. Cele projektu: poprawa "jakości i widzialności" tłumaczenia literackiego w Europie. Krótko mówiąc, skoro już padają takie hasła, to podstawowa funkcja tłumacza jako osoby pzybliżającej odbiorcy tekst w nieznanym mu języku została wyczerpana.