wtorek, 21 czerwca 2016

Bezmyślny i bezlitosny

Не приведи Бог увидеть русский бунт, бессмысленный и беспощадный.
(Nie daj Boże zobaczyć rosyjski bunt, bezmyślny i bezlitosny)
(А. Puszkin, "Córka kapitana")

A smarkacz wciąż schodził w podskokach stromym zboczem w rytmie niestworzonego stepa, aż biały kurz leciał mu spod obcasów, i wykrzykiwał coś na cały głos, bardzo dźwięcznie i bardzo wesoło i bardzo uroczyście - jak piosenkę lub zaklęcie -  i Redrick pomyśłał, że po raz pierwszy, odkąd istnieje wyrobisko, ktoś schodzi tą drogą w taki sposób - jak gdyby szedł na święto. Najpierw nie wsłuchiwał się, co sobie wykrzykuje ten gadający wytrych, aż coś jakby włączyło mu się w środku i usłyszał:

- Szczęścia dla wszystkich!.. Za darmo!.. Ile dusza zapragnie!.. Wszyscy chodźcie tutaj!..  Starczy dla każdego!.. Nikt nie odejdzie pokrzywdzony!.. Za darmo!.. Szczęście! Za darmo!

A potem nagle zamilkł,  jak gdyby ogromna ręka z zamachem wsadziła mu knebel do ust. Redrick zobaczył, jak przezroczysta pustka schowana w cieniu łyżki koparki pochwyciła chłopca, uniosła go w powietrze i powoli, z wysiłkiem skręciła, jak gospodyni wykręca bieliznę. Redrick zdążył zauważyć, że jeden z zakurzonych trzewików zerwał się z rozedrganej nogi i wzbił się wysoko nad wyrobiskiem. Wówczas odwrócił się i usiadł. Nie miał żadnej myśli w głowie i stracił świadomość siebie. Wokół niego panowała cisza, a szególnie cicho było za plecami, tam, na drodze. Wtedy przypomniał sobie o manierce, bez zwykłej radości, po prostu jak o leku, który trzeba zażyć o określonej porze. Odkręcił nakrętkę i zaczął pić małymi, skąpymi łykami, po raz piewszy żałując, że w środku jest alkohol, a nie zwykła zimna woda.

Po pewnym czasie w głowie zaczęły pojawiać się mniej lub bardziej ułożone myśli. Już po wszystkim, pomyślał niechętnie. Droga wolna. Można już iść, ale oczywiście lepiej poczekać jeszcze trochę. "Magle" bywają podstępne. Zresztą i tak trzeba pomyśleć. Nie nawykło się do myślenia, w tym cały szkopuł. Co to znaczy "myśleć"? Myśleć to skombinować, ściemnić, sblefować, wykręcić numer, a przecież tutaj to wszystko jest na nic...

(A. i B. Strugaccy, Piknik na skraju drogi)


W wielu patriarchalnych językach (w którzych wciąż zachował się wyraźny gramatyczny podział na rodzaje) "ojczyzna" jest rodzaju żeńskiego i często jest symbolicznie przedstawiana jako kobieta (vide francuska Marianna, Родина-мать), co stwarza pozory szczególnej roli kobiety w dyskursie patriotycznym. Jednak nie zmienia to faktu, że ojczyzna to rzecz, otrzymana po ojcu (przynależna do rodu), bierna, pozostająca przedmiotem, a nie podmiotem działania. Natomiast aktywnym podmiotem jest zawsze mężczyzna, i to on jest nosicielem cech narodowych: angielski gentleman, polski szlachcic, hiszpański konkwistador, francuski chevalier, rosyjski... No właśnie. Rosyjski charakter narodowy trudno określić rzeczownikiem, natomiast bardzo trafne wydają mi się te dwa puszkinowskie przymiotmiki: бессмысленный и беспощадный - bezmyślny i bezlitosny. Red Shoehart z "Pikniku na skraju dogi" Strugackich - niech nikogo nie zmyli obco brzmiące nazwisko.

Pomyślałam o tym, kiedy przeczytałam o losach Very Lautard-Szewczenko. Francuzka urodzona we Włoszech w 1901 roku, wybitnie uzdolniona pianistka, uczennica Cortota, która już jako nastolatka występowała z Toscaninim, ambasadorka, jak by się dziś powiedziało, Steinway'a. Wyszła za mąż za Rosjanina Władimira Szewczenkę, inżyniera akustyka, którego rodzice jeszcze przez I Wojną Światową wyemigrowali z Rosji, jednak w 1938 roku (bezmyślność!) z Verą i trójką dzieci (ich wspólną córką i dwójką nastoletnich synów Władimira z pierwszego małżeństwa ) postanowił wrócić do Rosji Sowieckiej. W 1941 roku został aresztowany i zginął w łagrze, dzieci trafiły do sierocińca, wojnę przeżył tylko jeden z chłopców - Oleg, córka i drugi syn zginęli w oblężonym Leningradzie. Vera Lautard, skazana jako żona wroga ludu, spędziła w łagrach 8 lat. To jest pawie niewiarygodne, ale po wyjściu z łagru Verze udało się wrócić do gry na fortepianie, odzyskać technikę. Nikomu nie znana więźniarka, bez rodziny, domu, koneksji została solistką nowosybirskiej filharmonii (zajęło to wiele lat i nie było łatwe, a jednak). Szeregową solistką, często szykanowaną i pomijaną. Ale koncertowała. Grała - w salach koncertowych, szkołach, kawiarniach, mieszkaniach. Uwielbiała grać. Nigdy nie przestawała grać. Muzyka była jej żywiołem, pasją i wolnością, którą z niezwykłą szczodrością dzieliła się z tymi, kto chciał się od niej uczyć. 

Nie założyła rodziny, nie wróciła do Francji. Na szczęście, miała dużo oddanych przyjaciół. Verę wspierał także pasierb, który zmienił imię, wziął nazwisko matki i został cenionym lutnikiem, po wojnie odszukał macochę i do samej jej śmierci utrzymywał z nią bardzo ciepłe stosunki. 

Bezmyślny i bezlitosny. Tylko te słowa kołaczą mi się w głowie, kiedy słucham cudem zachowanego nagrania Etiud Chopina w wykonaniu Very Lautard-Szewczenko. W nowosybirskiej filharmonii, gdzie pracowała, było więcej jej nagrań, jednak prawie wszystkie zostały zniszczone po jej śmierci.




sobota, 11 czerwca 2016

Enigma

FB pzyniósł (i bezpowrotnie pochował w odmętach)  fragment z dzienników Etty Hillesum, holenderskiej Żydówki, która zginęła w Auschwitz w 1943 r. - po rosyjsku, przetłumaczony przez autorkę wpisu z francuskiego. Urzeczona, sprawdziłam, czy książka została wydana po polsku (owszem, trzykrotnie), jednak fragmenty udostępnione przez czytelników nie zachęciły do sięgnięcia po polski tekst. Więc, jak zawsze w takich przypadkach, sprawdziłam angielskie wydanie.

Nazwisko tłumacza - Arnold J. Pomerans - nic mi nie mówiło, poczukiwania w Internecie nie przyniosły wiele, i głównymi źródłami informacji o nim stał się nekrolog w The Independent i artykuł w Oksfordskim słowniku biogaficznym, też zresztą korzystający z nekrologów. Arnold J. Pomerans urodził się w Królewcu, wówczas niemieckim, w 1920 roku, jego językiem ojczystym był niemiecki. Wkrótce jego rodzina roztropnie uciekła z Niemiec, żeby po tułaczce po Europie osiąść w Afryce Południowej, skąd Arnold wyjechał w 1948 roku po wprowadzeniu apartheidu. Resztę życia spędził w Anglii. Od 1955 roku zawodowo zajmował się tłumaczeniami na angielski, głównie z holenderskiego, ojczystego niemieckiego, włoskiego, ale był w stanie podjąć się tłumaczenia praktycznie z każdego języka europejskiego. Jego wiedza i zainteresowania były bardzo obszerne, tłumaczył prace naukowe z zakresu nauk ścisłych, historii, psychologii (m.im Piageta, korespondencję Freuda), listy, dzienniki, wspomnienia (Van Gogh; Etty Hillesum, Anne Frank), literaturę piękną - łącznie około 200 pozycji, wiele z których dzięki jego przekładom na angielski zyskało szerszy rozgłos. Najjaskrawszym tego przykładem jest chyba kontrowersyjna autobiograficzna powieść holenderskiego choreografa Rudiego van Dantziga, For the lost soldier (miała ogromne powodzenie, na jej podstawie nakręcono film). Warto dodać, że tłumaczenia Pomeransa powstawały we współpracy z jego żoną Ericą Pomerans, nee White, która była redaktorką, współtłumaczką i tłumaczką - choć jej wkład był niewątpliwie bardzo znaczący, nie została wymieniona z imienia w żadnej publikacji. Dzienniki i listy Etty Hillesum i Anne Frank to niewątpliwie jej załuga.

Pomerans tłumaczył na angielski, który nie był jego językiem ojczystym, i wiele osób zwracało uwagę na piękno jego przekładów, ich "przyjemność dla ucha i oka". Mówił, że zadaniem tłumacza jest odtworzenie obrazu oryginału. Nie trzymał się kurczowo tekstu, podobno potrafił przeczytać stronę i, zamknąwszy oryginał, odtworzyć ją w wyszukanej, nienagannej angielszczyźnie. Jak się jej nauczył, dlaczego stała się jego językiem z wyboru - nie wiadomo, i moja ciekawość pewnie nie zostanie zaspokojona. Bo to jest nieważne. Tłumacz jest tylko nazwiskiem, drukowanym drobną czcionką w stopce. Enigmą. Jest tym mniej widoczny, im jaśniej błyszczy autor. I o to chodzi.