piątek, 11 listopada 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 5


1 grudnia.—Telegram od kochanej Rose z wiadomością, że wyokrętuje się w Tilbury 10-ego. Nadany telegram zwrotny: witaj będę porcie Tilbury 10-ego. Mówię do Vicky, że jej chrzestna, moja najdroższa przyjaciółka, wraca do domu po trzech latach w Ameryce. Vicky mówi: "Czy będzie miała prezent dla mnie?" Zniesmaczona jej merkantylną postawą skarżę się Mademoiselle, która odpowiada: "Si la Sainte Vierge revenait sur la terre, madame, ce serait notre petite Vicky." Wcale się z tym nie zgadzam. Tym bardziej, że w innym humorze Mademoiselle jest pierwsza do nazywania Vicky "ce petit demon enrage".

(Pod rozw.: Czy łacińskie narody zawsze są tak szczere, jakimi chcemy ich widzieć?)

3 grudnia —Radiotelegram od kochanej Rose, ostatecznie wyokrętuje się w Plymouth 8-ego. Nadaję wiadomość zwrotną, witaj ponownie będę Plymouth.

Robert przybiera nieprzychylną postawę i mówi, że To Strata Czasu i Pieniędzy. Nie wiem, czy chodzi mu o telegramy czy o podróż na spotkanie statku, ale wolę nie dopytywać. Pojadę do Plymouth 7-ego. (Ku pam.: Spłacić książkę w spożywczym przed wyjazdem i powiedzieć właścicielowi, że pierniczki z ostatniej dostawy były za miękkie. Najpierw wyjaśnić, czy Ethel dobrze domyka puszkę.)

8 grudnia—Plymouth. Przybyłam wczoraj wieczór, okropny sztorm, statek opóźniony. Wielki niepokój na myśl o kochanej Rose prawdopodobnie cierpiącej na straszną chorobę morską. Wiatr wyje, hotel się trzęsie, deszcz całą noc chłosta w szyby. Pokój mi się nie podoba i przywodzi na myśl, że kogoś w nim zamordowano. Za tajemniczymi drzwiami w rogu niechybnie jest trup. Nie mogę spać, ponieważ przypominam sobie wszystkie kryminały z takim wątkiem. Ostatecznie otwieram tajemnicze drzwi i znajduję wielką szafę, ale bez śladów trupa. Wracam do łóżka.

Jeszcze gorszy sztorm rano, coraz większy niepokój o Rose, która niechybnie będzie musiała opuścić statek na noszach.

Idę do Biura Morskiego i jestem poinformowana, że mam stawić się na molo o dziesiątej. Po poprzednich doświadczeniach jestem zaopatrzona w futro, składane krzesełko i egzemplarz Tragedii amerykańskiej (jako że była to najgrubsza książka, jaką dałam radę znaleźć) i zajmuję pozycję na molu. Deszcz ustaje. Ludzie odwracają się i patrzą z zazdrością na moje krzesełko. Starsza pani co i rusz chwieje się na nogach więc powodowana wyrzutami sumienia oferuję jej krzesełko. Odpowiada: „Dziękuję, dziękuję, ale mój Daimler czeka przy wyjściu, mogę wsiśąć gdy tylko będę chciała."

Zniechęcona, powracam do Amerykańskiej tragedii

Lektura Amerykańskiej tragedii idzie opornie, ale nie przerywam jej przez kolejne dwie godziny, gdy policjant zawiadamia, że kuter ma zaraz wyruszyć do okrętu, jeżeli życzę sobie wejść na pokład. Dyslokuję własną osobę, krzesełko i Amerykańską tragedię na kuter. Czytam przez czterdzieści minut. (Ku pam.: Zapytać Rose, czy w Ameryce naprawdę tak jest.)

Następne półgodziny b.b. nieprzyjemne. Krzesełko wykazuje tendencję do przesuwania się po całym pokładzie i jestem zmuszona zaniechać lektury Amerykańskiej tragedii.

Sporo osób o żeglarskiej proweniencji przemieszcza się dookoła i patrzy na mnie. Jeden z nich pyta, czy jestem odporna na chorobę morską. Nie, nie jestem. Właśnie pokazuje się statek, właściwie nagle wynurza się z fal i wszędzie dyndają cumy. Akurat gdy dostrzegam Rose, potężne fale odrzucają kuter od burty okrętu.
Pocieszam się, że Rose najwyraźniej nie potrzebuje noszy do opuszczenia pokładu, jednak wkrótce zaczynam obawiać się, czy nasze role nie odwrócą się.  

Bardziej falowo, cumowo i ogólne zamieszanie.

Rejteruję się na kzesełko, ale nie mam sił zmagać się z Amerykańską tragedią. Pan w sztormiaku mówi do mnie Niech Panienka Usunie się z Przejścia.

Usuwam własną osobę, krzesełko i Amerykańską tragedię w inny kąt. Pan w gumiakach mówi, że jeśli zostanę tu, to może Źle Się Skończyć.

Kolejna przeprowadzka własnej osoby, krzesełka, Amerykańskiej tragedii. Jedyna pociecha, że zostałam nazwana „Panienką".

Co i rusz dostrzegam Rose pod dziwnymi kątami, bo kuter rzuca się wte i wewte. Ostatecznie pojawia się trap i dostaję się na statek wraz z krzesełkiem i Amerykańską tragedią. Za późno zdaję sobie sprawę, że krzesełko wraz z Amerykańską tragedią mogły równie dobrze pozostać na miejscu.

Kochana Rose bardzo docenia wysiłek związany z przybyciem na jej spotkanie, ale oznajmia, że jest całkiem odporna na chorobę morską i spokojnie przespała cały wczorajszy sztorm. Usiłuję nie czuć się tym pokrzywdzona.

9 grudnia.—Rose gości u nas dwa dni przed wyjazdem do Londynu. Mówi, że W Amerykańskich Domach Zawsze Jest Ciepło, co irytuje Roberta, który mówi na to, że Wszystkie Amerykańskie Domy są Mocno Przegrzane i Nieznośnie Duszne. Nie sposób nie czuć, że to miałoby większą wagę, gdyby Robert choć raz był w Ameryce. Rose także mocno podkreśla sprawność Amerykańskiej Służby Telefonicznej i ciągle prosi o szklankę zimnej wody do śniadania, czego Robert nie pochwala.

Pod innymi względami kochana Rose wcale się nie zmieniła i oferuje mi nocleg w jej mieszkaniu na West-Endzie, gdy tylko będę chciała wybrać się do Londynu. Przyjmuję z wdzięcznością. (N.B. Jaki kontrast w porównaniu z przyjaciółką z lat szkolnych Cissie Crabbe, z kawalerką i prymusem w Norwich! Ale nie chciałabym myśleć o sobie, że jestem snobką.)


Za poradą Rose przynoszę donice z cebulkami z piwnicy i ustawiam je w salonie. Kilka z nich jest doskonale widocznych, ale nie wyglądają na całkiem zdrowe. Rose myśli, że to przez zbyt obfite podlewanie. Jeśli tak, to wyłączna wina Cissie Crabbe. (Ku pam.: Albo przenieść donice z cebulkami na piętro, albo kazać Ethel zaprowadzać Lady Boxe, gdyby przyszła z wizytą, na werandę. Po prostu nie mogę wchodzić z nią w dalszą dyskusję o cebulkach.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz