niedziela, 6 listopada 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 3


15 listopada —Robert zauważa brak chodnika i nalega, że musi mieć go z powotem. Więc zwacam chodnik do przebieralni i przenoszę do pokoju gościnnego pospolity farbowany chodniczek z pokoju niani. Mademoiselle jest tym urażona i mówi do Vicky, która powtarza to mnie, że w tym kraju czuje się traktowana jak robak.

17 listopada— Kochana przyjaciółka z lat szkolnych Cissie Crabbe ma przybyć pociągiem o trzeciej po południu. Poinformowany o tym Robert mówi, że to bardzo niefortunny termin ze względu na zebranie rady parafialnej, ale ostatecznie zgadza się opuścić zebranie. Wzruszonam. Niestety, tuż po jego wyjeździe nadchodzi telegram, że droga przyjaciółka z lat szkolnych spóźniła się na pociąg i przybędzie najwcześniej o siódmej. To oznacza przesunięcie kolacji na ósmą, czego nie pochwali kucharka. Nie mogę przekazać tej wiadomości do kuchni z Ethelą, bo ma wychodne, więc zmuszonam zakomunikować to osobiście. Kucharka nie jest zachwycona. Robert wraca z dworca, również niezachwycony.  Mademoiselle nie wiedzieć czemu mówi "Il ne manquait que ca!" (Ten komentarz jest kompletnie nie na miejscu, bowiem nieobecność Cissie Crabbe nie dotyczy jej w żaden sposób. Nieraz myślałam, że Francuzkom brak taktu.)

Ethel wraca 10 minut spóźniona i pyta, czy ma napalić w pokoju gościnnym. Mówię nie, nie jest aż tak zimno, rozumiejąc przez to, że Cissie właśnie straciła w moich oczach prawo do korzystania z luksusów. Reflektuję się, że to niegodna postawa i palę w kominku sama. Dymi.

Robert woła z parteru z zapytaniem, Skąd Ten Dym. Odkrzykuję z piętra, że to Nic Takiego. Robert wchodzi na piętro, otwiera okno, zamyka drzwi i mówi: Teraz Będzie W Porządku. Nieradam stwierdzić, że z otwartym oknem pokój się wyziębi.

Gram w grę planszową z Vicky w salonie.

Robert czyta Times i przysypia, jednak budzi się w sam raz by po raz dugi wyruszyć na dworzec. Dzięki niebom tym razem wraca z Cissie Crabbe, znacznie tęższą niż kiedyś, która kilkakrotnie powtarza, że chyba obydwie bardzo się zmieniłyśmy, co według mnie jest zbędne.

Zaprowadzam Cissie na piętro – pokój gościnny jest jak chłodnia z racji otwartego okna i kominek wciąż dymi, aczkolwiek mniej – mówi, że pokój jest cudny, toteż wychodzę zachęcając, żeby nie wahała się dzwonić, gdyby czegoś potrzebowała (Ku pamięci: powiedzieć Etheli, że ma odpowiadać na dzwonek z gościnnego, o ile będzie dzwonił – liczę, że nie.)

Przebierając się do kolacji pytam Roberta, co myśli o Cissie. Mówi, że zbyt krótko ją zna, żeby wydawać sądy. Pytam, czy uważa ją za ładną. Mówi, że nie myślał o tym. Pytam, o czym rozmawiali po drodze z dworca. Twierdzi, że nie pamięta.

19 listopada— Ostatnie dwa dni bardzo, bardzo męczące, ponieważ niespodziewanie okazało się, że Cissie Crabbe jest na ścisłej diecie. Przez to Robert nabrał do niej awersji. Kompletny brak możliwości szybkiego sprowadzenia soczewicy i cytryn nader komplikuje prowadzenie gospodarstwa. Mademoiselle w środku lunchu nalega na omówienie spraw dietetycznych, wołając kilkakrotnie: "Ah, mon doux St. Joseph!", co uważam za profanację i upraszam, żeby więcej tak nie mówiła.

Radzę się Cissie w sprawie cebulek, które wyglądają jak gdyby nawiedziły je myszy. Doradza Obfite Podlewanie i opowiada mi o swoich cebulkach w Norwich. Zniechęconam.

Robię Obfite Podlewanie cebulek (skutkujące częściowym zalaniem podłogi strychu i schodów pod nią) i znoszę połowę z nich do piwnicy, bo Cissie Crabbe mówi, że na strychu jest zaduch.

Wizyta pani wikariuszowej popołudniu. Mówi, że ktoś z jej znajomych ma rodzinę w okolicach Norwich, ale nie pamięta ich nazwiska. Cissie Crabbe odpowiada, że gdybyśmy znały nazwisko, mogłoby się okazać, że słyszała o nich lub nawet ich poznała. Zgadzamy się, że świat jest mały. Rozmowa schodzi na Rivierę, nowy krój talii, próby chóru, kwestię służby i Ramsaya MacDonalda.

22 listopada.—Cissie Crabbe wyjeżdża. Bardzo serdecznie zaprasza mnie w odwiedziny do niej do Norwich (gdzie, jak już mi mówiła, mieszka w kawalerce z dwoma kotami i gotuje sobie soczewicę na prymusie). Odpowiadam Tak, z przyjemnością. Rozstajemy się wylewnie.

Przez cały ranek odpowiadam na listy, które musiałam zaniedbać podczas wizyty Cissie.

Zaproszenie od lady Boxe dla nas na kolację i spotkanie z dystyngowanym literackim towarzystwem bawiącym u niej, w tym z  autorem Symfonii na trzy płcie. Nie decyduję się odpisać, że po raz pierwszy słyszę o Symfonii na trzy płcie, więc po prostu akceptuję zaproszenie. Pytam o Symfonię na trzy płcie w bibliotece, pełna wątpliwości. Całkiem uzasadnionych, wnioskując z tonu, jakim pani Jones odpowiada, że nie ma takiej książki na stanie i nigdy nie było.

Pytam Roberta czy według niego mam założyć suknię w granacie czy w czerni ze złotem do Lady B. Mówi, że obydwie ujdą. Pytam, czy pamięta, którą zakładałam poprzednim razem. Nie pamięta. Mademoiselle twierdzi, że granatową i proponuje drobną przeróbkę czarnej ze złotem, która zmieni ją nie do poznania. Przystaję na to, więc odcina wielkie kawałki materiału z tyłu. Mówię: "Pas trop décolletée,", na co rozsądnie odpowiada: "Je comprends, Madame ne desire pas se voir nue au salon."

(Pod rozwagę: Czy Francuzi czasem nie wyrażają się dziwnie i czy to nie odbije się niekorzystnie na Vicky?)

Mówię Robertowi o dystyngowanym literackim towarzystwie, z pominięciem Symfonii na trzy płcie. Odpowiedzi brak.
Postanowiłam z całą stanowczością, że jeżeli Lady B. przedstawi nas dystyngowanemu literackiemu towarzystwu, czy komukolwiek, jako Naszego Agenta i Panią Agentową, od razu opuszczę jej dom.

Mówię o tym Robertowi. Odpowiedzi brak. (Ku pam.: Wystawić wieczorowe buty przez okno, żeby sprawdzić, czy świeże powietrze usunie zapach benzyny.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz