piątek, 23 października 2015

Иосиф Бродский, Новая жизнь / Josif Brodski, Nowe życie

Wyobraź sobie, że wojna skończyła się, nastał znów
pokój, że wciąż odbijasz się w lustrze, że kos lub sroka,
a nie bombowiec nuci wśród liści swe „ćwir” bez słów,
że widzisz za oknem nie zgliszcza miasta, lecz szczyt baroku
miasta; pinie, palmy, magnolie, zwinny bluszcz,
wawrzyn. Że brąz ogrodzenia, w którego ażur się chował
księżyc, zwycięsko odparł atak mimozy plus
wybuch agawy. Że życie trzeba zacząć od nowa.

Ludzie wychodzą z pokojów, gdzie krzesła ratują przed
zawrotem głowy, podobne do „b” lub „d” do złudzenia.
Nie są oni potrzebni nikomu, chyba że
Samym sobie, płytom chodnika i prawom mnożenia.
To wpływ posągów. Ściśle mówiąc, ich pustych nisz.
Czyli skoro nie świętość, to chociaż jej synonim.
Wyobraź sobie, że to jest prawda. Że mówiąc o nich,
o zbędnym, o marginalnym, mówisz też o sobie.

Nowe życie zaczyna się od obrazów, z tych,
gdzie wybuch wulkanu, łódka, którą morze miota.
Od zrodzonego przez nie poczucia, że tylko ty
Patrzysz na katastrofę. Poczucia, że jesteś gotów
odwrócić się w każdej chwili, zobaczyć kawę, stół,
sofę i kwiaty w żółtym chińskim wazonie przy sofie.
Ich krzykliwe kolory, pochylenie ich głów
też uprzedzają zresztą o bliskiej katastrofie.

Każda rzecz jest nietrwała. Niestety, sama myśl
o niej niebawem znika. W ogóle, rzecz to lokaj
myśli. Stąd jej kształty, wzięte z głowy, jej rys
przywiązania do miejsca, właściwość Penelopy,
czyli potrzeba przyszłości. Rano koguta krzyk.
W nowym życiu, w hotelu, gdy wychodzisz z łazienki
okryty prześcieradłem, wyglądasz jak pasterz tych
wszystkich drewnianych, żelaznych, czworonożnych mebli.

Wyobraź sobie, że epos kończy sielanka, a
słowa są odwrotnością monologu płomienia,
który pożerał chciwie lepszych niż ty, jak drwa,
lecz nie znalazł w tobie zdatnego pożywienia:
zbyt mało masz w sobie ciepła. Dlatego przeżyłeś. Więc
nie jesteś jakoś szczególnie zmartwiony obojętnością
miejscowych wener, pomon, wertumnusów i west,
Dlatego piosnka pasterska na twych ustach gości.

Ileż się można tłumaczyć. Jakkolwiek ukryty as,
Na stole są tylko walety w bliżej nieznanym atu.
Pomyśl, że im jest szczerszy głos, tym mniej w sobie ma
łez, miłości do czegokolwiek, pasji, strachu.
Wyobraź sobie, że w radiu słyszysz stary hymn.
Wyobraź sobie, że orszak za każdą literą drepta
Z liter, tworząc niechcący raz „betsy”, raz „ibrahim”,
pióro wywodząc z zasięgu sensu i alfabetu.

Zapada zmierzch w nowym życiu. „C” cykad dźwięcznie brzmi;
Klasyczna perspektywa, w której brakuje czołgu,
lub, na samym jej końcu, zwilgotniałej mgły;
goły parkiet, na którym nigdy nie tańczono.
W nowym życiu do chwili nikt nie zawoła „trwaj”,
Bo skoro się zatrzyma, szybko idzie na straty.
Zresztą poloru w twych rysach już teraz wystarczy na
To, by na odwrocie skrobnąć „pozdrawiam” i pocztą nadać.

Białe ściany pokoju jeszcze wzmagają swą biel,
Kiedy się rzuca na nie, niby na postrach, spojrzenie,
które przywykło nie tyle do rozległości pól,
ile do braku w spektrum ich beznamiętnych odcieni.
Wiele można wybaczyć rzeczy, tym bardziej gdy
rzecz ma się zaraz skończyć. W ostatecznym rozrachunku
Na ciekawości tych pustych miejsc, na badaniu ich
bezprzedmiotowych landszaftów właśnie polega sztuka.

Chmury w nowym życiu są lepsze od słońca. Deszcz
padający bez przerwy jest jak samowiedza.
W kolei ten pociąg, na który akurat nie czekasz dziś
Na peronie w płaszczu, bez opóźnienia przyjeżdża.
Tam, gdzie jest horyzont, niech żagiel sprawuje sąd.
Oko woli krztę mydła, niż pianę czy szmat płócienny.
I jeśli ktoś cię zapyta: „Kim jesteś?” odpowiedz: „Kto?
Ja? Jestem nikt”, jak Ulisses rzekł niegdyś do Polifema.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz