środa, 2 maja 2018

For girls only - Penelope Fitzgerald, Innocence (fragment)

***

Rok temu, gdy miała szesnaście lat, bez wcześniejszego wyjaśnienia i bez najmniejszej możliwości podołania temu finansowo, ciotka Mad zabrała ją, żeby zamówić suknię u Parenti'ego. Kreacja Parenti'ego w latach 1950-ch nadal, jak w latach 20-ch, cieszyła się natychmiastową rozpoznawalnością, gdziekolwiek pojawiano się w sukienkach, nie uznając, z kolei, żadnego innego stylu poza własnym. Jednak w tym czasie Vittorio Parenti niemal całkowicie zrezygnował z kroju i jego confezione nie dałoby się opisać inaczej jak "zwyczajny worek", długi lub krótki. Sekret (tak jak w przypadku Fortuny'ego) tkwił w tkaninie. Jedwabie Parentiego (szył tylko z włoskich jedwabi) były tkane i wykańczane w jego własnej fabryczce na tyłach Via delle Caldaie. Płótno na wyjściu było jak najdrobniej splisowane, jedna połowa każdej plisy szła z dociągiem wózka, druga w przeciwnym kierunku, więc każda plisa stanowiła teksturę materiału i nigdy nie traciła swej pierwotnej ostrości; właściwie była to nie tyle plisa, co zmiana kierunku jedwabnej nici. Wyroby niepozornej fabryczki przywoływały istniejące tylko w legendach materiały - płaszcz utkany z zachodniego wiatru czy suknię ślubną, którą dało się przewlec przez obrączkę. Były one, rzecz jasna, przeznaczone tylko i wyłącznie dla domu mód i kupony dostarczano do szwalni z poleceniem zniszczenia wszystkich skrawków. Jednakże polecenia te nie szły w parze z wysokimi płacami dla szwaczek, które były zmuszone upłynniać co się da, na skutek czego w całej Florencji było mnóstwo kawałków i ścinków jedwabi Parentiego, służących za podkładki czy łaty dla bóg wie czego, ale wciąż zdradzających swoje pochodzenie dzięki bladym, lekko połyskującym odcieniom i niezrównanym plisom.

"Dobre" ubrania napawały Chiarę przerażeniem, i pocieszała się myślą, że przynajmniej suknia Parentiego (której nie wolno było zawiesić, tylko należało trzymać odpowiednio zwiniętą i skręconą na półce w szafie) nie będzie uchodzić za "dobrą" w zwykłym sensie. Kilka "dobrych" ubrań było w posiadaniu jej ciotki. Miały ukryte usztywnienia, obciążone rąbki, wymyślne rzemyki i mocowania, sznurowane talie, co oznaczało, że nawet na wieszaku prezentowały nieruchomy i zatrważający ludzki kształt. Ciotka Mad zabierając ją na umówione spotkanie założyła wiekowy czarny stój w tym rodzaju, wiedeńską garsonkę od Knuepfego. Chiara miała na sobie angielski szkolny mundurek. Przez moment jej niepokój pochłonęło przerażenie, że mogłaby jakimś nadzwyczajnym trafem spotkać po drodze kogoś od sióstr i narazić się na hańbę bycia zobaczoną w mundurku w czasie wakacji.

Parenti, jak zwykł robić od zawsze, przyjmował klientów w budynku obok fabryki. Doświadczył trudnych chwil, co teraz mógł sobie powetować. Od tamtej nocy w 1923 roku, gdy faszystowska młodzież rozstrzelała latarnie uliczne w Oltrarno, nigdy nie zgodził się uszyć czegokolwiek dla kobiet partyjnych oficjeli. (Inna sprawa, że nowy polityczny porządek mógł po prostu nie doceniać jego ubrań).

Na budynku nie było szyldu ani dzwonka, żadnych napisów na zewnętrznych ani na wewnętrznych szklanych drzwiach ani na ścianach w środku. Przybysz musiał znać drogę albo nie zapuszczać się na te ciemne schody. Ale w samym zakładzie z niczego nie robiono tajemnicy. Z klatki drugiego piętra wchodziło się prosto do szwalni składającej się z dwóch pomieszczeń i do prasowalni. Każda twarz pochylona nad prasowalnicą podniosła się, przez chwilę patrząc, jak przechodzą, i znów się pochyliła. "Mam nadzieję, że jest tu inne wyjście", pomyślała Chiara.

Musiały czekać w niewielkim pokoiku, który na pewno nie był przymierzalnią, ponieważ nie było w nim lustra. Naręcza jedwabi w różnych odcieniach delikatnej szarości były rzucone na rząd krzeseł. Nie dało się usiąść nie przesuwając ich, i nawet ciotka Mad nie zdobyła się na to, żeby je ruszyć.

- Nie spodziewa się nas, ciociu, zapomniał, chodźmy do domu.

- Contessa! Contessina!

Parenti wszedł do pokoju za ich plecami. Wyglądał na znacznie starszego i mniejszego niż na zdjęciach, i na bardzo zmęczonego, wciąż zdolny, ale ledwo co, unosić ciężar bycia Parentim. Jednak nie była to wyuczona poza, bowiem stary maestro nie potrzebował gry pozorów.

Commendatore, pragnę przedstawić panu moją bratanicę Chiarę Ridolfi - powiedziała ciotka Mad. Uzyskała lekką przewagę, pomijając milczeniem kilkuminutowe czekanie. Odzyskał ją, nawet nie spojrzawszy na jej garsonkę od Knuepfego. Potem zrzucił sterty szarych jedwabi na podłogę, gdzie opadły z westchnieniem, tracąc pyszność.

Rzekł:
- Pozwoliłem sobie wejść niespodziewanie, żeby zobaczyć Contessinę obecnej generacji taką jaka jest, to znaczy, gdy, jako młoda kobieta, jest nieświadoma czyjejkolwiek obecności.

- Nie kwestionuję pańskiego sposobu prowadzenia interesów - powiedziała ciotka Mad ostro.

Zatrzymał na niej melancholijne spojrzenie, jakby jeden rozbitek patrzył na drugiego.
- Contessa, ostatni raz szyłem dla pani w 1921 roku. Kreacja wieczorowa, z czesuczy w blado-biszkoptowym kolorze, z pasem z jedwabnej satyny, z naszytym motywem florenckich lilii. Pas zaburzał linię i pozostawało mieć nadzieję, że nigdy nie będzie noszony.

- Dobrze, i co pan proponuje dla mojej bratanicy?

Parenti po raz pierwszy zwrócił się do Chiary.

- Będzie panienka łaskawa wstać.

Chiara wstała trzymając ręce prosto wzdłuż ciała przysłuchując się odgłosom dobiegającym ze szwalni przez korytarz. Choć nie była o to proszona, zaczęła nieznacznie przechadzać się tam i z powrotem, mając poczucie, że to musi być właściwe zachowanie w takim miejscu, ale Parenti bardzo delikatnie poprosił ją o zatrzymanie się.

- Proszę tylko stać bez ruchu, Contessina, ja powiem co dalej.

Minęła cała minuta w ustawicznym trajkotaniu maszyn do szycia.

Potem Parenti, przypatrujący się jej z głęboką zawodową uwagą, lekko uniósł ręce, które wnet opadły, odwrócił się od niej prawie o 45 stopni i powiedział cicho:

- Nie mogę nic uszyć dla niej. Nie potrafi nosić kreacji Parentiego.


                                   Portrait of Miss Muriel Gore in a Fortuny Dress, 1919 by Oswald Birley. Źródło obrazu. 

***

A year ago, when she was sixteen, without previous explanation and without at all being able to afford it, Aunt Mad had taken her to have dress made for her at Parenti. A Parenti was still, in 1950s, what it had been in 1920s, a dress recognizable at once and anywhere dresses weee worn, and recognizing, in turn, no style but its own. But by this time Vittorio Parenti did scarcely any cutting at all, and his confezione might be described as mere sacks, long or short. The secret (as with Fortuny) lay in material. Parenti silk (he made only in Italian silk) was woven and finished in his own backstreet factory off Via delle Caldaie. The tissue emerged in the finest possible pleats, one half of each pleat going with the gain, the other half against, so that each crease was part of the texture itself and could never become less sharp, indeed it was not a crease, but e change in the silk's direction. The output of the ramshackle factory could only be compared to legend's least probable materials, the cloak woven of the west wind, or the wedding dress that would go through a ring. It was, of course, strictly and exclusively for the use of the house, and when the lengths arrived in the sewing-room there were instructions that all the cut-offs should be destroyed. These instructions, however, were not accompanied by high pay for the employees, who were obliged to sell what thy could and there must still be numberless bits and pieces of Parenti silk in Florence, doing duty as lining or a patch on heaven knows what, but still giving themselves away by their pale glowing colours and the trace of the inimitable pleats.

Chiara dreaded "good" cothes, and consoled herself with the thought that at least a Parenti dress (which could never be hand up, but must be kept folded and twisted on a shelf) wouldn't be, in the ordinary sense, "good". There were a very few "good" clothes left among her aunt's possessions. They had concealed stiffenings, weighted hems, curious straps and supports, taped waists, which meant that even on the hanger they presented a rigid and forbidden human shape. Aunt Mad, to take her to the appointment, wore an ancient black outfit of that kind, a Viennese suit by Knuepfe. Chiara was in he English school uniform. For the moment her anxiety was swallowed up by the fear that she might, by some outside chance, meet someone else from the convent and suffer the disgrace of being seen in uniform during the holidays.

Parenti received his clients, as he has always done, in a building next to his factory. He had known difficult times, for which he was now given credit. Since the night in 1923 when the Fascist youth had shot out the street-lights in the Oltrarno he had never consented to make anything for the women of the Party officials. (On the other hand, it might well be that the new political order had not appreciated his clothes.)

The house had no name plate or bell, and nothing written up either on the outer or the inner glass door or on the wall inside. One ought to know one's way, or not to venture up these dark stairs. But the establishment had no secrets. The second floor landing led straight through the two sewing rooms and the pressing room. Every face at the ironing tables looked up at them for a moment as they passed, and then bent down again. I hope there's another way out of here, Chiara thought.

They were kept waiting in a little place which was certainly not a fitting room, since there were no looking-glasses. Armfuls of silk, all in different shades of tender grey, were thrown down on a row of chairs. Without moving them, there was nowhere to sit down, and even Aunt Mad couldn't bring herself to disturb them.

'He isn't expecting us, aunt, he's forgotten, let's go home.'

"Contessa! Contessina!'

Parenti had come into the room behind their backs. He looked much older and much smaller than in his photographs and very tired, still able, but surely only just, to sustain the fatigue of being Parenti. And yet it wasn't studied performance, since the old maestro had never had any pretence to make.

'Commendatore, I want to introduce you to my niece, Chiara Ridolfi,' said Aunt Mad. By choosing not to complain about the five minutes wait, she had gained a little advantage. By refusing even to glance at her Knuepfe suit, he had recovered it. Now he swept the piles of grey silk to the ground, where they whispered into a diminished heap.

He said: 'I took the liberty of coming in unexpectedly just now so that I could see the Contessina of the present generation as she really is, I mean when, as a young woman, she is unaware of anyone else.'

'I don't question the way you conduct your business, Parenti,' said Aunt Mad sharply.

He turned full upon her his  melancholy gaze, as of one survivor to another. 'Contessa, I last made for you in 1921. For the evening, in pale biscuit-coloured pongee silk, with a belt in matching silk satin, applied with motifs of the Florentine lily. The belt interrupted the line, and one hoped it would never be worn.'

'Good, and what do you suggest for my niece?'

For the first time Parenti turned to Chiara.

'Please do me the favor to stand up.'

So Chiara stood up, with her arms straight down by her sides, and half-listening to the whine and mutter from the sewing rooms down the corridor. Without being asked to, but feeling that perhaps it was the right thing to do in a fashion house, she began to walk up and down a little, but very gently Parenti asked her to stop. 'Just keep quite still, Contessina, then I will tell you what to do next.' A whole minute, not less than that, passed by to the restless chattering of the Necchis.

Then Parenti, who had been looking at her with deep professional attention, raised his hands a little, let them fall, turned away from her at the angle of almost forty-five degrees, and said quietly, 'I cannot make for her. She could not wear a Parenti.'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz