poniedziałek, 27 marca 2017

O sobie i muzyczności Gombrowicza


Ten Niemiec-pianista galopował z towarzyszeniem orkiestry. Ukołysany tonami, błąkałem się w jakimś rozmarzeniu - wspomnienia - to znów sprawa, która załatwić mam jutro - piesek Bumfilii, foksterierek...  
Tymczasem koncert funkcjonował, pianista galopował. Byłże to pianista czy koń? Byłbym przysięgał, że wcale tu nie chodzi o Mozarta, tylko o to, czy ten rączy rumak weźmie w cuglach Horowitza czy Rubinsteina. Faceci i facetki tu obecni zaprzątnięci byli pytaniem: jakiej klasy jest ten wirtuoz, czy jego piana są na miarę Arrau, a jego forta na wysokości Guldy? Marzyło mi się więc, że to mecz bokserski i widziałem, jak on bocznym sierpowym pasażem zajechał Braiłowskiego, oktawami łupnął Giesekinga, trylem wymierzył knock-out Solomonowi. Pianista, koń, bokser? Wtem wydało mi się, że to bokser, który dosiadł Mozarta, jedzie na Mozarcie, tłukąc go i waląc w niego i bębniąc i kłując ostrogami. Co to? Dojechał do mety! Oklaski, oklaski, oklaski! Dżokej zsiadł z konia i kłaniał się, ocierając czoło chusteczką. 

W. Gombrowicz, Dziennik 1953

Wydania krytyczne rzadko dają odpowiedzi na pytania, które wzbudza we mnie utwór. W tym konkretnym przypadku byłam ciekawa, czy Gombrowicz opisywał konkretny koncert. Na szczęście nie muszę być zdana na zainteesowanych czym innym krytyków i mogę uruchomić moce internetu, co zrobiłam i dowiedziałam się, że wymienieni przez WG wykonawcy w tamtych latach występowali na scenie teatru Colon (z całą pewnością Braiłowski, Gieseking, Solomon, Arrau - bo widziałam programy), więc Gombrowicz mógł ich słyszeć na żywo i z pewnością słyszał. Nabrałam też pewności, że w swojej dziennikowej recenzji nie opisywał konkretnego koncertu konkretnego wykonawcy - wszak nie o muzykę mu chodziło.

Niestety, sieci przyniosły mi również artykuł Janusza Margańskiego Gombrowicz i muzyczność, z którym się zapoznałam. Dowiedziałam się, że Gombrowicz "nie tyłko nie miał żadnego wykształcenia muzycznego, ałe także nie posiadał ełementarnego obycia w sprawacłi muzyki", nie zapowiadał się "na słuchacza klasyki muzycznej i awangardowych dokonań dwudziestowiecznych mistrzów", ale lubił dawać "recytale", pisać "recenzje" (cudzysłowy Janusza Margańskiego) i "bezpośrednie, często pastiszowe komentarze do arcydzieł muzycznych zamieszczone w Dzienniku, w których pisarz wdaje się w warsztatowe lub teoretyczne zawiłości i udaje znawcę". Jednak, oddając sprawiedliwość, znawca twórczości Gombrowicza zapewnił mnie, że ostatecznie, słuchając nagrań muzyki klasycznej, Gombrowicz zdołał "przezwyciężyć swoje muzyczne barbarzyństwo", bowiem muzyka dawała mu "zakorzenienie w przytłaczającej go ciągłości".

No cóż... Trzeba naprawdę umieć grać na instrumencie, żeby przekonująco zagrać na nim źle, i trzeba dogłębnie znać i czuć formę, żeby stworzyć udany pastisz. Gombrowicz uprzedzał swego zbiorowego krytyka: "o sobie wolno ci pisać". Dodam: pisząc o Gombrowiczu (w zasadzie, o kimkolwiek, ale o Gombrowiczu w szczególności), nie sposób pisać o kimś innym niż o sobie, pytanie tylko, czy piszący zdaje sobie z tego sprawę...

Nie będąc znawczynią muzyki ani twórczości WG, w kwestii Gombrowicza i muzyczności mam do powiedzenia tyle: wszyscy posługujący się językiem są wykonawcami: ktoś gra na skrzypcach, kto inny na fujarce, śpiewać każdy może, niektórzy dyrygują, ale Gombrowicz był rasowym kompozytorem o talencie zdecydowanie mozartowskim (zresztą Mozart, jak wiemy, był również wirtuozem paru instrumentów). A jeżeli ktoś jest kompozytorem, to wszystko co tworzy jest muzyką, nawet jak nie zna nut i jest głuchy od urodzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz