niedziela, 25 grudnia 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 7

"Compartment C, Car 293" painted in 1938 by Edward Hopper

16 grudnia.—Pogoda b. sztormowa, powodzie i wiele drzew pospadało pod niewygodnym kątem. Lady Boxe wpadła z wizytą oznajmiając, że wybiera się na południe Francji w przyszłym tygodniu, ponieważ Potrzebuje Słońca. Pyta, dlaczego ja się tam nie wybieram, i porównuje mnie do siedmiu nieszczęść, co, według mnie, jest zupełnie nie na miejscu i dość niemiłe, nawet jeżeli życzliwe w intencji.

Dlaczego po prostu nie wsiąść do pociągu, zapytuje Lady B., nie przejechać przez Francję i nie zanurzyć się w Błękicie Morza, Błękicie Nieba i Letnim Słońcu? Mogłabym odpowiedzieć dobitnie, ale nie robię tego, bo kwestie finansowe najwyraźniej nie pojawiły się na horyzoncie Lady B. (Ku pam.: Ciekawy temat do debaty w Instytucie kobiecym, coś w rodzaju Wyobraźnia nie do pogodzenia z Odziedziczoną Fortuną. Po przemyśleniu sprawy obawiam się, że to trend socjalistyczny.)

Odpowiadam Lady B. nieszczerze, że o wiele bardziej wolę Anglię, nawet w zimie. Błaga, żebym nie pozwoliła sobie popaść w zaściankowość.

Wyjście Lady B. popzedzone licznymi apelami, żebym jednak przemyślała sprawę południa Francji. Gwoli uprzejmości udaję (nieprzekonująco), że się waham i obiecuję zadzwonić do niej w razie, gdybym zmieniła zdanie.

(Pod rozwagę: Czy nie dałoby się wielu przypadków naszego mijania się z prawdą złożyć na karb nietaktownej natarczywości innych?)

17 grudnia, Londyn.—Jadę na zaproszenie kochanej Rose na dwudniowe przedświąteczne zakupy po dłuższej dyskusji z Robertem, który utrzymuje, że Wszystko da się równie dobrze załatwić za pośrednictwem poczty.

Wsiadam do wczesnego pociągu, żeby zyskać dodatkowe popołudnie. Mam ze sobą stary skórzany sakwojaż Roberta, mój własny tkany, mnóstwo chryzantem owiniętych w szary papier dla Rose, paczuszkę z kanapkami, torebkę, futro na wypadek zimna, książkę na podróż i tygodnik ilustrowany uprzejmie wręczony przez Mademoiselle na dworcu. (Pod rozwagę: nasuwa się pytanie: Czy dałoby się obejść bez części tych rzeczy, a jeśli tak, to bez której?)

Umieszczam własne rzeczy na półce i otwieram tygodnik ilustrowany z poczuciem ogromu wolnego czasu płynącym z niecodziennego braku domowych obowiązków.

Jakaś pani wchodzi do przedziału na pierwszym przystanku i zajmuje miejsce naprzeciwko. Ma eleganckie bagaże w umiarkowanych ilościach i oprawiony w czerwoną wytłaczaną skórę tomik Zycie Sir Edwarda Marshall-Hall, również nowiutki i bez stempli bibliotecznych. Co mi przypomina o Lady B. i uruchamia Kompleks Niższości.

Pozostałe miejsca zajmują starszy pan w gamaszach, nieokreślona osobniczka w kratę Burberry, i młodzieniec żywcem wyjęty z rysunków Arthura Wattsa. Młodzieniec przegląda numer Punch, i spędzam sporo czasu rozważając, czy są tam rysunki Arthura Wattsa i czy jest zaskoczony podobieństwem, a jeśli jest, to jak na to reaguje: ubolewaniem czy zadowoleniem.

Z tych bezwartościowych, aczkolwiek przyjemnych rozmyślań wyrywa mnie zamieszanie spowodowane przez starszego pana, który twierdzi, że może przysiąść, że na niego kapie. Wszyscy patrzą na sufit i pani w kratę robi mglistą uwagę na temat bliżej nieokreślonych „rur”, które „zawsze ciekną”. Ktoś inny wyskakuje z wariacką propozycją wyłączenia ogrzewania. Starszy pan odrzuca wszystkie wyjaśnienia i oznajmia, że kapie z półki. Wszyscy patrzymy z przerażeniem na chryzantemy dla Rose, z których miarowo spadają wielkie krople. Zdjęta wstydem, usuwam chryzantemy, przepraszam starszego pana i z powrotem siadam naprzeciwko majestatycznej nieznajomej, która nie nawet nie podnosi głowy od Sir E. Marshall-Hall i bardziej niż przedtym przypomina mi o Lady B.

(Ku pam.: Porozmawiać z Mademoiselle o tym, że wrzucenie kwiatów do wody tuż przed zapakowaniem to nadgorliwość)

Zagłębiłam się w tygodnik ilustrowany. Jestem poinformowana, że lord Toto Finch (na wklejce) popełnił sesję zdjęciową (w załączeniu) Najładniejszych Nóg w Los Angeles, należących do niezrównanej  Dziewczyny z Angielskich Sfer, bliskiej krewnej (a propos) słynnego wyścigowego arystokraty, ojca powszechnie znanych bliźniąt z Salonów (na odwrocie).

(Pod rozwagę: czy nasza prasa popularna schodzi na psy?)

Zwracam uwagę na opowiadanie, jednak zaprzestaję lektury po tym, jak, akurat gdy zaciekawiłam się, odesłano mnie na stronę XLVIIb, której za nic nie jestem w stanie zlokalizować. Zamiast tego zapoznaję się z propozycjami prezentów świątecznych. Pragnę prezentu, zapewnia mnie autorka, osobistego a zarazem stosownego, pięknego, a zarazem trwałego. Więc dlaczego nie wybrać ozdobionego emalią zestawu szczotek do włosów za 94 funty, 16 szylingów i 4 gwinei czy też serwisu kryształowego, dokładnej repliki staroangielskiego szkła rzeźbionego, w przystępnej cenie 34 funtów, 17 szylingów i 9 gwinei?

Dlaczego nie, w rzeczy samej?

Wzruszonam, że w dalszej części osobno wspomniano o Darczyńcy o Skromnych Środkach – aczkolwiek autorska definicja skromnych środków niezupełnie pokrywa się z moją własną. Niech oryginalność pomysłu – powiada autorka – doda charakteru drobnemu podarunkowi. Czyż rzesze moich przyjaciółek nie będą zachwycone propozycją kursu zabiegów pielęgnacyjnych (sześć za 5 gwinei) w Salonie Piękności Madam Dolly Varden na Picadilly na mój koszt?

To, że mogłabym złożyć taką propozycję naszej pani wikariuszowej, a tym bardziej to, że mogłaby ją przyjąć, wykracza poza moją imaginację, więc postanawiam, jak zwykle, ograniczyć się groszowym kalendarzem z widokiem zachodu słońca w górach.

(Z drugiej strony, oddaję się na chwilę czczej fantazji o tym, że sugeruję Lady B. przyjęcie ode mnie w charakterze eleganckiego i stosownego prezentu świątecznego Kursu Ćwiczeń dla Zrzucenia Wagi z towarzyszącym im Kojąco-Pzeciwzmarszczkowym Masażem Twarzy.)

Ćwiczenia imaginacji przerwane przybyciem pociągu do Londynu.

Zmuszonam wziąć taksówkę z dworca, głównie ze względu na chryzantemy (które nie komponują się za dobrze z dwoma sakwojażami i futrem na schodach ruchomych, do których i tak nie mam zaufania i upodobania, i jestem jeszcze bardziej narażona na spektakularną porażkę w Zejściu Ze Schodów Właściwą Nogą), ale po części ze względu na modną lokalizację mieszkania Rose, oddalonego o mile od jakiejkolwiek stacji metra.


Ciepło powitana przez kochaną Rosę, która wyraża się o chryzantemach z najwyższym uznaniem, powstrzymuję się od wzmianki o niefortunnym incydencie ze starszym panem w pociągu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz