poniedziałek, 12 grudnia 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 6



10 grudnia — Rano Robert skarży się na zbyt skromne śniadanie. Nie mam poczucia, że owsianka, jajecznica, tost, marmolada, biszkopt, chleb razowy i kawa dają ku temu stosowne podstawy, ale przyznaję, że owsianka jest nieco przypalona. Jakże nie przypomnieć sobie Jane Eyre w Lowood School na widok przypalonej owsianki, próbuję dygresji! Ta literacka wycieczka nie była udana. Robert sugeruje, żeby zawołać kucharkę; z największym trudem udaje mi się odwieść go od tego zgubnego pomysłu.

Otatecznie sama udaję się do kuchni w ramach codziennej wizytacji i poruszam temat przypalonej owsianki w sposób okrężny i z największą ostrożnością. Kucharka, zgodnie z oczekiwaniami, reaguje zaskoczeniem i niedowierzaniem, zapewniając zarazem, że to znów wina palnika. Dodaje również, że nowy garnek do gotowania w kąpieli wodnej, brytfanna do ryb i filiżanki dla pokoju dziecięcego są pilnie potrzebne. Na indagacje o ostatnio kupiony dziecięcy serwis herbaciany zaprezentowano mi jeden uchwyt bez filżanki, spodek w trzech kawałkach i filiżankę z półkolistym ubytkiem u brzegu (najwyraźniej odgyzionym). Czuję, że dalsze indagacje byłyby bolesne dla Mademoiselle. (Uwaga: nadzwyczajna wrażliwość nacji francuskiej czasem sprawia, że trudno mieć z nią do czynienia.)

Czytam Życie i Listy niedawno zmarłej dystyngowanej kobiety i uderza mnie, nie po raz pierwszy zresztą, jak bardzo różni się jej korespondencja od tejże kobiet mniej dystyngowanych. Co druga strona to glębokie i pełne uczuć listy znakomitości, epigramatyczne notki znajomych z kręgów literackich i politycznych, poetyckie dowody miłości i uwielbienia od męża i młodocianych pociech. Próba wyobrażenia sobie, że Robert pisze coś w tym stylu, gdybym miała (co małoprawdopodobne) osiągnąć status znakomitości, zakończyła się niepowodzeniem. Kochana Vicky jest również nieskora do przelewania swych uczuć (o ile je ma) na papier.

Z drugą pocztą nadszedł list od Robina. Jak zawsze sprawia mi wielką przyjemność, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że lakoniczne wiadomości o tym, że pewien – nieznany mi – chłopiec o imieniu Baggs dostał lanie, a Pan Gompshaw, nauczyciel przychodzący, nie pojawił się z racji Bólu Gardła, nie mogą pod żadnym względem dorównać rozbudowanym i barwnym epistolom otrzymywanym prawie codziennie przez przedmiot biografii, gdy tylko znajdzuje się poza domem.

Reszta poczty to rachunek z apteki (Ku pam.: zapytać Mademoiselle, dlaczego dwie tubki pasty do zębów Gibbsa w ciągu dziesięciu dni), niegramatyczna pocztówka od stroiciela pianin z zapowiedzią jutrzejszej wizyty i broszurka o Prawdziwej Abstynencji.

Nierówne rozłożenie darów Losu jest b. ciekawe. Chyba powinnam uwierzyć w reinkarnację. Przez pewien czas oglądam oczyma wyobraźni zupełnie odmieniony stan własnych spraw, w tym, poza innymi udoskonaleniami, całkowite wzajemne odwrócenie pozycji życiowych Lady B. i mojej.

(Pod rozwagę: Czy obmyślanie abstrakcyjnych spraw to zawsze strata czasu?)

11 grudnia.—Robert, nie odpuszczając tematu wczorajszego śniadania, mówi nagle: Dlaczego Nie Wędlina? na co odpowiadam z powagą, że wędlina jest zamówiona, ale nie pojawi się przed przyjazdem brata R. Williama z żoną na Święta. Robert autentycznie przerażony pyta, czy William i Angela pzyjeżdżają do nas na Święta? To absurdalne, bo zaproszenie wysłano przed kilkoma miesiącami na jego własną sugestię.

(W związku z tym pod rozwagę: Czy nie istnieje nieuzasadniony optymizm, wspólny całej ludzkości, prowadzący do fałszywego przekonania, że zobowiązania towarzyskie zaplanowane z odpowiednio dużym wyprzedzeniem nigdy się nie urzeczywistnią?)

Vicky i Mademoiselle wracają ze spaceru z biało-rudym kotkiem, utrzymując, że jest bezdomny i głodny. Vicky przynosi mleko i nie posiada się z zachwytu. Zgadzam się, żeby kotek został „na dziś”, ale czuję, że to oznaka słabości.

(Ku pam.: Przypomnieć jutro Vicky, że tata nie znosi kotów.) Mademoiselle robi się bardzo francuska na temat kotów w ogóle i jestem zmuszona ją upomnieć. Mademoiselle jest blessée, i cała trójka przenosi się do pokoju nauki.

12 grudnia—Robert mówi, że zatzymanie bezdomnego kota nie wchodzi w grę. Kuchenny kot, którego już mamy, w zupełności wystarczy. Stopniowo modyfikuje swoje stanowisko pod wpływem błagań Vicky. Teraz wszystko zależy od tego, czy to kocur czy kotka. Vicky i Mademoiselle deklarują pewność w tej materii i kotek już został ochrzczony Napoleonem. Uznaję, że nie jestem w stanie dyskutować na ten temat po francusku. Ogrodnik ma odmienny pogląd w sprawie płci, niż Vicky i Mademoiselle. Na skutek tego kotka przyłapana na zabawie ze starą piłką tenisową zostaje przemianowana na Helen Wills.

Uwaga Roberta, chyba szczęśliwie, skupia się na tajemniczych kłopotach z wodociągiem. Mówi, że taran się zatrzymał (To brzmi niemal biblijnie).

Daję Mademoiselle do zrozumienia, że nie należy zachęcać H. Wills do nieroztropnych wypraw na parter.

13 grudnia—Taran wznawia pracę. Helen Wills nadal z nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz