czwartek, 20 października 2016

E. M. Delafield, Z pamiętnika prowincjonalnej pani - 2



12 listopada. Od wczoraj w domu i jak zwykle przytłoczona ogromem domowych kłopotów, jaki zbiera się po każdej nieobecności. Problem z kuchennym palnikiem poskutkował brakiem ciepłej wody, kucharka mówi, że baranina cała wyszła i czy nie porozmawiam z masarzem, bo obecna pogoda nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Przeziębienie Vicky, w odróżnieniu od baraniny, pozostało na miejscu. Mademoiselle powiada: "Ah, cette petite! Elle ne sera peut-être pas longtemps pour ce bas monde, madame."* Mam nadzieję, że to jedynie jej łaciński zwyczaj dramatyzowania sytuacji.

Robert czyta Times po kolacji i przysypia.

13 listopada. Ciekawy, aczkolwiek niepokrzepiający tok myśli, wywołany dłuższą rozmową z Vicky na temat istnienia czy węcz pzeciwnie lokalizacji, które ona konsekwentnie nazywa P.I.E.K.L.O. Pełna chęci bycia nowoczesnym rodziciem, zapewniam ją, że nie ma, nigdy nie było i nie będzie takiego miejsca. Vicky utrzymuje, że owszem jest powołując się na Biblię. Prześcigając samą siebie w nowoczesności mówię, że koncepcję wiecznej kary wymyślono, żeby straszyć ludzi. Vicky z oburzeniem odpowiada, że wcale nie jest przestraszona i lubi myśleć o P.I.E.K.L.E. Mając wrażenie, że znalazłyśmy się w ślepym zaułku, pozostawiam ją z jej osobliwym sposobem odczuwania przyjemności.

(Pod rozwagę: czy nowoczesne dzieci zamierzają kontestować nowoczesność, i jeśli tak, to jaką formę przybierze reakcja nowoczesnych rodziców?)

Jestem b. pzejęta listem z Banku z wiadomością, że debet na moim koncie wynosi 8 funtów, 4 szylingi i 4 pensy. Nie mogę zrozumieć, jak to się stało, byłam przekonana, że nadal mam nadwyżkę 2 funtów, 7 szlingów i 6 pensów. Z irytacją odkrywam, że moje rachunki, zawartośc kasetki i odcinki książeczki czekowej nie zgadzają się. (Ku pamieci: znaleźć kopertę, na której spisałam wydatki z Bournemouth, i małą karteczkę (chyba z książki sklepowej) z notatkami o przesuwaniu płatności w gotówce. To może wyjaśnić sprawę.)

Spojrzałam na cebulki przy okazji zanoszenia waliz na strych i jestem skłonna sądzić, że nawiedził je kot. Jeśli tak, to będzie ostatnią kroplą. Powiem pani B., że wysłałam swoje cebulki do chorej przyjaciółki w szpitalu.

14 listopada. Nadeszła Książka Miesiąca i jestem rozczarowana. Historia miejsca, które mnie nie obchodzi, napisana przez autora, którego nie lubię. Pakuję ją z powrotem do paczki i wybieram inną pozycję z Rekomendowanej Listy. Dowiaduję się z broszurki, dołączonej do książki, że ten sposób postępowania został przezornie przewidziany i opisany jako "największy błąd w życiu". Jestem b. poirytowana, nie tyle tym, że (być może) popełniam największy błąd w życiu, ile przygnębiającą myślą o tym, jak bardzo wszyscy jesteśmy podobni, skoro inteligentny pisarz jest w stanie z taką dokładnością przewidzieć nasze zachowania.

Postanawiam nie wspominać nic o tym pani B. - jest zawsze tak męcząco wyniosła w sprawie Książki Miesiąca, utrzymując, że nie potrzebuje, żeby ktoś jej mówił, co ma czytać. (Muszę pomyśleć o dobej ripoście.)

Z drugą pocztą nadszedł list od mojej kochanej szkolnej przyjaciółki Cissie Crabbe: pyta, czy mogłaby zatrzymać się u nas przez dwa dni w drodze do Norwich. (Pod rozwagę: Dlaczego Norwich? Zawsze się dziwię, gdy słyszę, że ktoś jedzie, mieszka lub przybywa z Norwich, aczkolwiek wiem, że to nierozsądne z mojej strony. Należy pamiętać, jak mało się wie o kraju, w któym się mieszka – tu aż się prosi jakiś cytat. Jednak nie nie pojawi.)

Wiele lat minęło od naszego ostatniego spotkania, pisze Cissie, i spodziewa się, że obydwie bardzo się zmieniłyśmy. P.S. Czy pamiętam cudny stary staw i dzień Hiszpańskiej Skrobi. Po pewnym namyśle przypominam sobie cudny stary staw w ogrodzie ojca Cissie, ale niech mnie kule biją, jeśli wiem, o co chodzi z Hiszpańską Skrobią (Pod rozwagę: może to nawiązuje do opowiadania o Sherlocku Holmesie? Pasuje mi do niego.)

Odpisuję, że będziemy zachwyceni jej wizytą i jak dużo mamy do opowiedzenia sobie po tych wszystkich latach! (To, reflektuję się, nie jest prawdą, ale przecież nie będę z tego powodu przepisywać listu.) Pomijam milczeniem Hiszpańską Skrobię.

Robert, poinformowany o nadciągającej wizycie kochanej szkolnej przyjaciółki, nie wydaje się zadowolony. Pyta, co mamy z nią robić. Sugeruję spacer po ogrodzie (myśl, że nie jest to odpowiedniejsza pora roku na takie aktywności, odwiedza mnie zbyt późno). W każdym razie, mówię, będzie miło porozmawiać o starych dobrych czasach (co mi przypomina, że tajemnica Hiszpańskiej Skrobi wciąż nie została rozwiązana).

Rozmawiam z Ethelą o pokoju gościnnym i z rozdrażnieniem dowiaduję się, że jeden niebieski świecznik rozbił się, a dywanik przy łóżku został oddany do czyszczenia i nie da się go odzyskać na czas. Daję do pokoju gościnnego dywanik z przebieralni Roberta, licząc, że nie zauważy jego zniknięcia.



*Biedne maleństwo! Chyba nie pożyje długo na tym świecie, proszę pani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz