poniedziałek, 6 października 2014

Louis MacNeice, Tam cari capitis

That the world will never be quite— what a cliche— the same
again
Is what we only learn by the event
When a friend dies out on us and is not there
To share the periphery of a remembered scent

Or leave his thumb-print on a shared ideal;
Yet it is not at floodlit moments we miss him most,
Not intervolution of wind-rinsed plumage of oat-field
Nor curragh dancing off a primeval coast

Nor the full strings of passion; it is in killing
Time where he could have livened it, such as the drop-by-drop
Of games like darts or chess, turning the faucet
On full at a threat to the queen or double top.




Tam cari capitis

To, że świat nigdy już nie będzie – co za banał – ten sam
Jak dawniej, to jedyne, co poznamy w momencie,
Gdy nam przyjaciel umrze i zostawi pustkę tam,
Na obrzeżach zapachów, co trwają w pamięci,

Nie odciśnie już swego piętna na wspólnym wzorze;
Lecz nie w świetle jupiterów najbardziej brakuje jego,
Nie w omytych wiatrem splotach plumaży na polu zboża
Nie w koraklu, tańczącym precz od pradawnego brzegu

I nie w orkiestrze pasji; tylko w zabijaniu
Czasu, które mógłby ożywić, jak w miarowym spadaniu kropel
Gry typu lotek lub szachów – odkręcając kurek
Na całego, gdy jest zagrożony hetman lub „double top”.


Poezja MacNeice'a jest bardzo kinestetyczna i bardzo śpiewna, i ta śpiewność też jest na poziomie ciała, nie słuchu. Jego wiersze sprawiają fizyczną przyjemność. 


Bardzo trafnie podsumował go Brodski: 

Można wiele powiedzieć o człowieku po tym, jak wybiera epitety. Myślałem o MacNeice'u: chaotyczny, muzykalny i folgujący sobie i wyobrażałem go sobie impulsywnym i wycofanym.  

You can tell a lot about a man by his choice of an epithet. I thought MacNeice chaotic, musical and self-indulgent, and imagened him moody and reticent.(Josepg Brodsky, In memory of Stephen Spender, [w:] On grief and reason, NY 1995, s. 469)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz