Wyobraź
sobie, że wojna skończyła się, nastał znów
pokój, że
wciąż odbijasz się w lustrze, że kos lub sroka,
a nie
bombowiec nuci wśród liści swe „ćwir” bez słów,
że widzisz za
oknem nie zgliszcza miasta, lecz szczyt baroku
miasta;
pinie, palmy, magnolie, zwinny bluszcz,
wawrzyn. Że
brąz ogrodzenia, w którego ażur się chował
księżyc,
zwycięsko odparł atak mimozy plus
wybuch
agawy. Że życie trzeba zacząć od nowa.
Ludzie
wychodzą z pokojów, gdzie krzesła ratują przed
zawrotem
głowy, podobne do „b” lub „d” do złudzenia.
Nie są oni potrzebni
nikomu, chyba że
Samym sobie,
płytom chodnika i prawom mnożenia.
To wpływ
posągów. Ściśle mówiąc, ich pustych nisz.
Czyli skoro
nie świętość, to chociaż jej synonim.
Wyobraź
sobie, że to jest prawda. Że mówiąc o nich,
o zbędnym, o
marginalnym, mówisz też o sobie.
Nowe życie
zaczyna się od obrazów, z tych,
gdzie wybuch
wulkanu, łódka, którą morze miota.
Od zrodzonego
przez nie poczucia, że tylko ty
Patrzysz na
katastrofę. Poczucia, że jesteś gotów
odwrócić się
w każdej chwili, zobaczyć kawę, stół,
sofę i kwiaty
w żółtym chińskim wazonie przy sofie.
Ich
krzykliwe kolory, pochylenie ich głów
też uprzedzają
zresztą o bliskiej katastrofie.
Każda rzecz
jest nietrwała. Niestety, sama myśl
o niej
niebawem znika. W ogóle, rzecz to lokaj
myśli. Stąd
jej kształty, wzięte z głowy, jej rys
przywiązania
do miejsca, właściwość Penelopy,
czyli
potrzeba przyszłości. Rano koguta krzyk.
W nowym
życiu, w hotelu, gdy wychodzisz z łazienki
okryty
prześcieradłem, wyglądasz jak pasterz tych
wszystkich drewnianych,
żelaznych, czworonożnych mebli.
Wyobraź
sobie, że epos kończy sielanka, a
słowa są
odwrotnością monologu płomienia,
który pożerał
chciwie lepszych niż ty, jak drwa,
lecz nie
znalazł w tobie zdatnego pożywienia:
zbyt mało masz
w sobie ciepła. Dlatego przeżyłeś. Więc
nie jesteś jakoś
szczególnie zmartwiony obojętnością
miejscowych wener,
pomon, wertumnusów i west,
Dlatego piosnka
pasterska na twych ustach gości.
Ileż się
można tłumaczyć. Jakkolwiek ukryty as,
Na stole są
tylko walety w bliżej nieznanym atu.
Pomyśl, że
im jest szczerszy głos, tym mniej w sobie ma
łez, miłości
do czegokolwiek, pasji, strachu.
Wyobraź
sobie, że w radiu słyszysz stary hymn.
Wyobraź
sobie, że orszak za każdą literą drepta
Z liter,
tworząc niechcący raz „betsy”, raz „ibrahim”,
pióro
wywodząc z zasięgu sensu i alfabetu.
Zapada zmierzch
w nowym życiu. „C” cykad dźwięcznie brzmi;
Klasyczna
perspektywa, w której brakuje czołgu,
lub, na
samym jej końcu, zwilgotniałej mgły;
goły
parkiet, na którym nigdy nie tańczono.
W nowym
życiu do chwili nikt nie zawoła „trwaj”,
Bo skoro się
zatrzyma, szybko idzie na straty.
Zresztą
poloru w twych rysach już teraz wystarczy na
To, by na
odwrocie skrobnąć „pozdrawiam” i pocztą nadać.
Białe ściany
pokoju jeszcze wzmagają swą biel,
Kiedy się
rzuca na nie, niby na postrach, spojrzenie,
które
przywykło nie tyle do rozległości pól,
ile do braku
w spektrum ich beznamiętnych odcieni.
Wiele można
wybaczyć rzeczy, tym bardziej gdy
rzecz ma się
zaraz skończyć. W ostatecznym rozrachunku
Na
ciekawości tych pustych miejsc, na badaniu ich
bezprzedmiotowych
landszaftów właśnie polega sztuka.
Chmury w
nowym życiu są lepsze od słońca. Deszcz
padający bez
przerwy jest jak samowiedza.
W kolei ten
pociąg, na który akurat nie czekasz dziś
Na peronie w
płaszczu, bez opóźnienia przyjeżdża.
Tam, gdzie
jest horyzont, niech żagiel sprawuje sąd.
Oko woli
krztę mydła, niż pianę czy szmat płócienny.
I jeśli ktoś
cię zapyta: „Kim jesteś?” odpowiedz: „Kto?
Ja? Jestem
nikt”, jak Ulisses rzekł niegdyś do Polifema.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz