Poprzednie odcinki.
19 grudnia.—Zakupy przedświąteczne b. wyczerpujące. W magazynach Army
and Navy zmroziło mnie, że zgubiłam Listę Prezentów Świątecznych, ale
ostatecznie wpadłam na jej ślad w Dziale Książki Dziecęcej. Skoro już tam byłam,
wybrałam książkę dla kochanego Robina i po raz kolejny pożałowałam, że Vicky
tak zdecydowanie zażyczyła sobie zabawkową cieplanię i nic innego. Jest ewidentnie nie do dostania. (Ku pamięci: Wykorzystać najbliższą okazję i sprawdzić opowieść o
jaju Roka, żeby opowiedzieć Vicky).
Rose mówi: "Sprawdź w Selfridge's." Po protestach udaję się tam, znajduję cudowną – choć drogą – zabawkową cieplarnię i niepatryotycznie kupuję ją bez wahania. Postanawiam nie wspominać o tym Robertowi.
Wybieram stosowne podarunki dla Rose, Mademoiselle,
Williama i Angeli (spędzają z nami Święta, toteż prezenty nie mogą
pozostać w pułapie cenowym kalendarza) oaz drobiazgi dla reszty. Nie umiem
dokonać wyboru między mikroskopijnym notesem i naprawdę piękną kartką dla Cissie
Crabbe, ostatecznie decyduję się na notes, ponieważ mieści się do zwykłej
koperty.
20 grudnia.—Rose zabrała mnie na sztukę St. John Ervine'a i
jestem b. rozbawiona. Niechcący podsłuchałam rozmowy dwóch pań w parterze,
jedna pyta drugiej: dlaczego nie napiszesz sztuki, moja droga? No wiesz,
odpowiada jej koleżanka, to nie jest takie łatwe, jak się ma tyle rzeczy na
głowie, znaleźć czas. Padłam. (Pod
rozwagę: Czy sama mogłabym napisać sztukę? Czy wszyscy moglibyśmy pisać sztuki, gdybyśmy tylko mieli czas? Po
gruntownym przemyśleniu dochodzę do wniosku, że mieszkanie w jednym hrabstwie z
panem St. J. E. nie jest wystarczającą podstawą, żeby napisać do niego z
zapytaniem, jak znajduje czas na pisanie sztuk.)
22 grudnia.—Wracam do domu. Jedna cebulka częściowo kwitnie, ale
niezadowalająco.
23 grudnia.—Odbieramy Robina na węźle kolejowym. Zgubił
bilet, paczkę kanapek i chusteczkę do nosa, natomiast ma przy sobie wielki
drewniany kufer z półeczką na zawiasach w środku. Rozumiem, że to stanowi owoc
Warsztatów Stolarskich – drogich zajęć dodatkowych w szkole – i jest prezentem
gwiazdkowym. Tylko czekać, aż pojawi się toto na rachunku za naukę.
Robin absolutnie nie może się obejść bez nagrania
gramofonowego pod tytułem "Is Izzy Azzy Wozz?" (N.B. Często
nawiedza mnie niepokojąca myśl, że kochane dzieci są pozbawione jakiegokolwiek
wyczucia estetycznego, czy to w sztuce, literaturze czy muzyce. To przekonanie
umacnia się po wysłuchaniu czternaście razy z rzędu utworu "Is Izzy Azzy
Wozz?", po tym, jak udało mi się zdobyć nagranie.)
Jestem b. poruszona entuzjastycznym przywitaniem się Robina
i Vicky. Mademoiselle mówi, "Ah, c'est gentil!" i wyciąga chusteczkę,
co uważam za przesadę, szczególnie że po półgodzinie zjawia się u mnie ze
skargą, że R. i V. weszli na belki i strząsają tynk z sufitu pokoju dziecięcego.
Perswaduję im z dołu. Śpiewają "Is Izzy Azzy Wozz?". Martwię się,
gdyż na nowo utwierdzam się w przekonaniu, że żadne z nich nie ma słuchu
muzycznego i mieć nie będzie.
Przybycie Williama and Angeli, wpół do trzeciej. Byłoby
dobrze przyspieszyć herbatę, ale czuję, że to zdenerwuje służbę, więc zamiast
tego oferuję, że zaprowadzę ich do pokojów, które już bardzo dobrze znają. Wymieniamy
wiadomości o rodzinie. Zjawiają się Robin i Vicky wciąż śpiewając "Is Izzy
Azzy Wozz?" Angela zauważa, że dzieci urosły. Z wyrazu jej twarzy
wnioskuję, że uważa je za okropne i bardzo źle wychowane. Opowiada mi o
dzieciach z domu, w którym ostatnio gościła. Wydają się wzorami schludności,
inteligencji i wdzięku. Poza tym A. dodaje, całkiem niepotrzebnie, że są bardzo
muzykalne i ładnie grają na pianinie.
(Ku pam.: Posiłek to najbardziej zadowalający
sposób zabawiania gości. Najchętniej skróciłabym przerwę między herbatą a kolacją
– lub wprowadziłabym dodatkowy podwieczorek w międzyczasie.)
Przy kolacji znów rozmawiamy o rodzinie i pytamy się
nawzajem, czy coś w końcu słychać o biednym Frederiku i jak się układa
w małżeństwie Molly i czy Babcia znów rozważa wyjazd na wschodnie wybrzeże w
lecie. Jestem poirytowana, bowiem Robert i William przesiadują w jadalni prawie
do dziesiątej, przez co służba jest spóźniona.
24 grudnia.—Zabieram całą rodzinę na dziecięce przyjęcie
wigilijne w pobliskiej parafii. Robin mówi „do diaska” trzy razy w obecności
proboszcza – wyrażenie, nigdy nie używane przez niego wcześniej ani później,
najwyraźniej specjalnie zarezerwowane na tę niezręczną okazję. Pod innymi
względami przyjęcie jest nadzwyczaj udane, poza tym, że znów spotykam nową
mieszkankę Grange, której wciąż nie złożyłam wizyty. To niejaka pani Somers, podobno
trzyma pszczoły. Siedzimy obok siebie przy herbacie; nie potrafię powiedzieć
nic o pszczołach poza pytaniem, czy je lubi,
co brzmi jak kiepska zagadka, więc pozostaje niewypowiedziane, i zamiast tego mówię
o prywatnych szkołach podstawowych (zauważam ciekawą prawidłowość, że żadne z
dwóch rozmawiających o szkołach rodziców najwyraźniej nigdy nie słyszało o
szkole tego drugiego. Pod rozw.: Czy
wskazuje to na zbyt dużą liczbę takowych przybytków w okolicy?)
Po kolacji szykuję prezenty gwiazdkowe dla dzieci.
William niefortunnie nadeptuję na szklany drobiazg z lalkowego wyposażenia domu
dla Vicky, ale szarmancko oferuje rekompensatę w postaci szylinga, czego
stanowczo odmawiam. Dyskusja na ten temat przedłuża się. O dwudziestej trzeciej
dzieci są wciąż na nogach. Angela proponuje partię bridge’a i pyta, kim jest ta
pani Somers, poznana w parafii, która podobno zna się na pszczołach? (A. najwyraźniej
lepiej ode mnie orientuje się w urokach towarzyskich, jednak nie wypowiadam tej
uwagi na głos.)
Boże Narodzenie.—Świąteczne, acz wyczerpujące Boże Narodzenie. Robin i
Vicky zadowoleni ze wszystkiego i spędzają większość dnia jedząc. Vicky prezentuje
cioci Angeli kwadratowy rąbek płótna z niebieskim osiołkiem wyszytym haftem
krzyżykowym. Nie wiem, czy przepraszać za ten podarunek, ostatecznie
postanawiam pominąć to milczeniem i napomknąć Mademoiselle, że inny wzór byłby bardziej
pożądany.
Dzieci są chyba za bardzo en évidence, ponieważ
Angela, w okolicach herbaty, zaczyna opowiadać, że mali Maitlandowie mają tak
cudny pokój dziecięcy, że zawsze spędzają w nim cały dzień, chyba że wychodzą
na długie spacery z guwernantką i psami.
William pyta czy ta pani Somers jest jedną z tych z Dorsetshire —
ta, co zna się na pszczołach.
Notuję sobie, że naprawdę muszę udać się z wizytą
do pani S. już w przyszłym tygodniu. Przed wizytą koniecznie poczytać o pszczołach.
Indyk i legumina ze śliwkami na zimno wieczorem, żeby
służba odpoczęła. Angela patrzy na cebulki i mówi: Co też kazało mi myśleć, że
rozkwitną na Święta? Nie odpowiadam na to i proponuję, żebyśmy wszyscy poszli
spać wcześniej.
27 grudnia.—Wyjazd Williama i Angeli. Lekki szok, wywołany około
jedenastej przez Angelę, która pyta, czy wiem, że to ona wygrała nagrodę główną
w ubiegłotygodniowym konkursie Time and Tide, występując pod pseudonimem
Inteligencja. Oczywiście, nie miałam o tym pojęcia, ale gratuluję jej
nie wspominając, że sama również brałam udział w tym konkursie – bez powodzenia.
(Pod rozw.: Czy Organizatorzy Konkursu są zawsze w
porządku, jeżeli chodzi o ocenę walorów literackich? Możliwe, że ich zdolność osądu
jest zaburzona na skutek przepracowania.)
Kolejne przyjęcie dla dzieci tego popołudnia, zbyt
wielkie i skomplikowane. Matki w czarnych kapeluszach stoją i rozmawiają ze sobą
o ogrodach, książkach i trudnościach w zatrzymaniu służby na wsi. Herbata jest niewzruszenie
przekazywana po sali, póki dzieci są zgromadzone w innym pokoju. Vicky i Robin zachowują
się grzecznie, więc chwalę ich w drodze do domu, jednak później dowiaduję się,
że Mademoiselle znalazła w kieszeni odświętnej sukienki Vicky całą kolekcję
czekoladowych ciastek.
(Ku pam.: Czy nie należałoby uświadomić Vicky,
że takie zachowanie świadczy o braku inteligencji oraz manier, higieny i
zwyczajnej uczciwości?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz