Któż wytrzyma
Spiekotę dnia i
zgrozę zimy,
Podróże z jednej
stacji do innej;
Komu nie w smak
leżeć
Na cyplu nad
zatoką aż do zmierzchu,
Gdzie ląd
przechodzi w morze,
Lub paląc czekać,
aż zawoła
Spod bramy na
łańcuchu, tuż przy lesie,
Gong do stołu?
Torów ciąg,
Lśniących lub
rdzawych w słońcu, biegnie wciąż
Z miasta do
miasta,
I nie działają
kolejowe światła;
Lecz ruchu brak,
Prócz kopert przechodzących
z rąk do rąk,
Porwanych w
bramie i bez tchu czytanych w srodku;
Miazgi z wiosennych
kwiatów, co nadeszły,
Porażki
wyjąkanej po przewodach,
Żalu depeszą.
Lecz skoro
przyjdzie zawodowy tułacz,
Pytany przy
kominku, nic nie mówi,
Sekretnie się
uśmiecha chyląc
I w tejże chwili
Plany na naszych
mapach tracą ostrość
Rzucając
postrach.
I nie ma zmiany
miejsc:
Nikt nigdy się
nie dowie
Jakiej konwersji
świetne miasto się spodziewa,
Czyj brzydki
bankiet wiejski chór uświęca śpiewem;
Nikt nie podąży
Dalej niż ślepy
tor czy molo w morzu,
Nie pójdzie sam
i syna nie wyprawi
Dalej pod
wzgórze, niż zgniły stóg siana,
Gdzie jegier w
sztylpach, z bronią, z psami
Zawoła: wara!***
Who
will endure
Heat of day and winter danger,
Journey from one place to another,
Nor be content to lie
Till evening upon headland over bay,
Between the land and sea
Or smoking wait till hour of food,
Leaning on chained-up gate
At edge of wood?
Metals run,
Burnished or rusty in the sun,
Heat of day and winter danger,
Journey from one place to another,
Nor be content to lie
Till evening upon headland over bay,
Between the land and sea
Or smoking wait till hour of food,
Leaning on chained-up gate
At edge of wood?
Metals run,
Burnished or rusty in the sun,
From
town to town,
And signals all along are down;
Yet nothing passes
But envelopes between these places,
Snatched at the gate and panting read indoors,
And signals all along are down;
Yet nothing passes
But envelopes between these places,
Snatched at the gate and panting read indoors,
And first spring flowers arriving smashed,
Disaster stammered over wires,
And pity flashed.
For should professional traveller come,
Asked at the fireside he is dumb,
Declining with a secret smile,
And all the while
Conjectures on our maps grow stranger
And threaten danger.
There is no change of place:
No one will ever know
For what conversion brilliant capital is waiting,
What ugly feast may village band be celebrating;
For no one goes
Further than railhead or the ends of piers,
Will neither go nor send his son
Further through foothills than the rotting stack
Where gaitered gamekeeper with dog and gun
Will shout ‘Turn back’.
*****
Myślę, że Auden, podobnie jak Shakespeare, potrafił cytować nie cytując, nawiązywać nie nawiązując, a właściwie, pzyswoić sobie cudzy tekst w taki sposób, że stawał się on jego własną, osobistą wypowiedzią. To jest swoista synergia, kiedy nie sposób powiedieć, co jest wołaniem a co echem.
Czytając wypowiedzi Hamleta adresowane do Ofelii (Hamlet III,1) ne mogę oprzeć się wrażeniu, że to jest nic innego jak pierwszy list św. Pawła do Koryntian (dokładniej, fragment o małżeństwie), a niedoszły żal za grzechy Klaudiusza (Hamlet III, 3) to psalm 51. Im bardziej nieodparte jest moje wrażenie, tym mniej da się je potwiedzić analizą tekstologinczną.
Podobnie jeżeli chodzi o powyższy wiersz Audena, jestem wewnętrznie przekonana, że jest to wariacja na temat monologu Hamleta "To be or not to be". Ocywiście w tym przypadku również nie da się tego dowieść w sposob racjonalny i uzasadnić tekstologicznie, ale można usłyszeć echo.
*** ***
To be, or not to be, that is the question:
Whether 'tis nobler in the mind to suffer
The slings and arrows of outrageous fortune,
Or to take arms against a sea of troubles
And by opposing end them. To die—to sleep,
No more; and by a sleep to say we end
The heart-ache and the thousand natural shocks
That flesh is heir to: 'tis a consummation
Devoutly to be wish'd. To die, to sleep;
To sleep, perchance to dream—ay, there's the rub:
For in that sleep of death what dreams may come,
When we have shuffled off this mortal coil,
Must give us pause—there's the respect
That makes calamity of so long life.
For who would bear the whips and scorns of time,
Th'oppressor's wrong, the proud man's contumely,
The pangs of dispriz'd love, the law's delay,
The insolence of office, and the spurns
That patient merit of th'unworthy takes,
When he himself might his quietus make
With a bare bodkin? Who would fardels bear,
To grunt and sweat under a weary life,
But that the dread of something after death,
The undiscovere'd country, from whose bourn
No traveller returns, puzzles the will,
And makes us rather bear those ills we have
Than fly to others that we know not of?
Thus conscience does make cowards of us all,
And thus the native hue of resolution
Is sicklied o'er with the pale cast of thought,
And enterprises of great pitch and moment
With this regard their currents turn awry
And lose the name of action.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz