10 grudnia — Rano Robert skarży się na zbyt skromne śniadanie.
Nie mam poczucia, że owsianka, jajecznica, tost, marmolada, biszkopt, chleb
razowy i kawa dają ku temu stosowne podstawy, ale przyznaję, że owsianka jest
nieco przypalona. Jakże nie przypomnieć sobie Jane Eyre w Lowood School na
widok przypalonej owsianki, próbuję dygresji! Ta literacka wycieczka nie była
udana. Robert sugeruje, żeby zawołać kucharkę; z największym trudem udaje mi
się odwieść go od tego zgubnego pomysłu.
Otatecznie sama udaję się do kuchni w ramach codziennej
wizytacji i poruszam temat przypalonej owsianki w sposób okrężny i z największą
ostrożnością. Kucharka, zgodnie z oczekiwaniami, reaguje zaskoczeniem i
niedowierzaniem, zapewniając zarazem, że to znów wina palnika. Dodaje również,
że nowy garnek do gotowania w kąpieli wodnej, brytfanna do ryb i filiżanki dla pokoju
dziecięcego są pilnie potrzebne. Na indagacje o ostatnio kupiony dziecięcy serwis
herbaciany zaprezentowano mi jeden uchwyt bez filżanki, spodek w trzech kawałkach
i filiżankę z półkolistym ubytkiem u brzegu (najwyraźniej odgyzionym). Czuję,
że dalsze indagacje byłyby bolesne dla Mademoiselle. (Uwaga: nadzwyczajna wrażliwość nacji francuskiej czasem sprawia, że
trudno mieć z nią do czynienia.)
Czytam Życie i Listy niedawno zmarłej dystyngowanej
kobiety i uderza mnie, nie po raz pierwszy zresztą, jak bardzo różni się jej
korespondencja od tejże kobiet mniej dystyngowanych. Co druga strona to
glębokie i pełne uczuć listy znakomitości, epigramatyczne notki znajomych z kręgów
literackich i politycznych, poetyckie dowody miłości i uwielbienia od męża i młodocianych
pociech. Próba wyobrażenia sobie, że Robert pisze coś w tym stylu, gdybym miała
(co małoprawdopodobne) osiągnąć status znakomitości, zakończyła się
niepowodzeniem. Kochana Vicky jest również nieskora do przelewania swych uczuć
(o ile je ma) na papier.
Z drugą pocztą nadszedł list od Robina. Jak zawsze
sprawia mi wielką przyjemność, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że lakoniczne
wiadomości o tym, że pewien – nieznany mi – chłopiec o imieniu Baggs dostał
lanie, a Pan Gompshaw, nauczyciel przychodzący, nie pojawił się z racji Bólu
Gardła, nie mogą pod żadnym względem dorównać rozbudowanym i barwnym epistolom
otrzymywanym prawie codziennie przez przedmiot biografii, gdy tylko znajdzuje
się poza domem.
Reszta poczty to rachunek z apteki (Ku pam.: zapytać Mademoiselle, dlaczego dwie tubki pasty do zębów Gibbsa w ciągu
dziesięciu dni), niegramatyczna pocztówka od stroiciela pianin z zapowiedzią
jutrzejszej wizyty i broszurka o Prawdziwej Abstynencji.
Nierówne rozłożenie darów Losu jest b. ciekawe. Chyba powinnam
uwierzyć w reinkarnację. Przez pewien czas oglądam oczyma wyobraźni zupełnie
odmieniony stan własnych spraw, w tym, poza innymi udoskonaleniami, całkowite
wzajemne odwrócenie pozycji życiowych Lady B. i mojej.
(Pod rozwagę: Czy obmyślanie abstrakcyjnych spraw to
zawsze strata czasu?)
11 grudnia.—Robert, nie odpuszczając tematu wczorajszego
śniadania, mówi nagle: Dlaczego Nie Wędlina? na co odpowiadam z powagą, że
wędlina jest zamówiona, ale nie pojawi się przed przyjazdem brata R. Williama z
żoną na Święta. Robert autentycznie przerażony pyta, czy William i Angela
pzyjeżdżają do nas na Święta? To
absurdalne, bo zaproszenie wysłano przed kilkoma miesiącami na jego własną
sugestię.
(W związku z tym pod rozwagę: Czy nie istnieje nieuzasadniony
optymizm, wspólny całej ludzkości, prowadzący do fałszywego przekonania, że
zobowiązania towarzyskie zaplanowane z odpowiednio dużym wyprzedzeniem nigdy
się nie urzeczywistnią?)
Vicky i Mademoiselle wracają ze spaceru z biało-rudym kotkiem,
utrzymując, że jest bezdomny i głodny. Vicky przynosi mleko i nie posiada się z
zachwytu. Zgadzam się, żeby kotek został „na dziś”, ale czuję, że to oznaka
słabości.
(Ku pam.: Przypomnieć jutro Vicky, że tata nie
znosi kotów.) Mademoiselle robi się bardzo francuska na temat kotów w ogóle i
jestem zmuszona ją upomnieć. Mademoiselle jest blessée, i cała trójka
przenosi się do pokoju nauki.
12 grudnia—Robert mówi, że zatzymanie bezdomnego kota nie
wchodzi w grę. Kuchenny kot, którego już mamy, w zupełności wystarczy. Stopniowo
modyfikuje swoje stanowisko pod wpływem błagań Vicky. Teraz wszystko zależy od
tego, czy to kocur czy kotka. Vicky i Mademoiselle deklarują pewność w tej
materii i kotek już został ochrzczony Napoleonem. Uznaję, że nie jestem w
stanie dyskutować na ten temat po francusku. Ogrodnik ma odmienny pogląd w
sprawie płci, niż Vicky i Mademoiselle. Na skutek tego kotka przyłapana na
zabawie ze starą piłką tenisową zostaje przemianowana na Helen Wills.
Uwaga Roberta, chyba szczęśliwie, skupia się na
tajemniczych kłopotach z wodociągiem. Mówi, że taran się zatrzymał (To brzmi niemal
biblijnie).
Daję Mademoiselle do zrozumienia, że nie należy
zachęcać H. Wills do nieroztropnych wypraw na parter.
13 grudnia—Taran wznawia pracę. Helen Wills nadal z nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz