"Compartment C, Car 293" painted in 1938 by Edward Hopper
16 grudnia.—Pogoda b. sztormowa, powodzie i wiele drzew pospadało
pod niewygodnym kątem. Lady Boxe wpadła z wizytą oznajmiając, że wybiera się na
południe Francji w przyszłym tygodniu, ponieważ Potrzebuje Słońca. Pyta,
dlaczego ja się tam nie wybieram, i porównuje mnie do siedmiu nieszczęść, co,
według mnie, jest zupełnie nie na miejscu i dość niemiłe, nawet jeżeli życzliwe
w intencji.
Dlaczego po prostu nie wsiąść do pociągu, zapytuje
Lady B., nie przejechać przez Francję i nie zanurzyć się w Błękicie Morza, Błękicie
Nieba i Letnim Słońcu? Mogłabym odpowiedzieć dobitnie, ale nie robię tego, bo
kwestie finansowe najwyraźniej nie pojawiły się na horyzoncie Lady B. (Ku
pam.: Ciekawy temat do debaty w Instytucie kobiecym, coś w rodzaju
Wyobraźnia nie do pogodzenia z Odziedziczoną Fortuną. Po przemyśleniu sprawy
obawiam się, że to trend socjalistyczny.)
Odpowiadam Lady B. nieszczerze, że o wiele bardziej
wolę Anglię, nawet w zimie. Błaga, żebym nie pozwoliła sobie popaść w
zaściankowość.
Wyjście Lady B. popzedzone licznymi apelami, żebym
jednak przemyślała sprawę południa Francji. Gwoli uprzejmości udaję
(nieprzekonująco), że się waham i obiecuję zadzwonić do niej w razie, gdybym
zmieniła zdanie.
(Pod rozwagę: Czy nie dałoby się wielu przypadków
naszego mijania się z prawdą złożyć na karb nietaktownej natarczywości innych?)
17 grudnia, Londyn.—Jadę na zaproszenie kochanej Rose na dwudniowe przedświąteczne
zakupy po dłuższej dyskusji z Robertem, który utrzymuje, że Wszystko da się
równie dobrze załatwić za pośrednictwem poczty.
Wsiadam do wczesnego pociągu, żeby zyskać dodatkowe
popołudnie. Mam ze sobą stary skórzany sakwojaż Roberta, mój własny tkany, mnóstwo
chryzantem owiniętych w szary papier dla Rose, paczuszkę z kanapkami, torebkę,
futro na wypadek zimna, książkę na podróż i tygodnik ilustrowany uprzejmie
wręczony przez Mademoiselle na dworcu. (Pod rozwagę: nasuwa się pytanie: Czy
dałoby się obejść bez części tych rzeczy, a jeśli tak, to bez której?)
Umieszczam własne rzeczy na półce i otwieram tygodnik
ilustrowany z poczuciem ogromu wolnego czasu płynącym z niecodziennego braku domowych
obowiązków.
Jakaś pani wchodzi do przedziału na pierwszym
przystanku i zajmuje miejsce naprzeciwko. Ma eleganckie bagaże w umiarkowanych
ilościach i oprawiony w czerwoną wytłaczaną skórę tomik Zycie Sir Edwarda Marshall-Hall, również nowiutki i bez
stempli bibliotecznych. Co mi przypomina o Lady B. i uruchamia Kompleks Niższości.
Pozostałe miejsca zajmują starszy pan w gamaszach, nieokreślona
osobniczka w kratę Burberry, i młodzieniec żywcem wyjęty z rysunków Arthura
Wattsa. Młodzieniec przegląda numer Punch, i spędzam sporo czasu
rozważając, czy są tam rysunki Arthura Wattsa i czy jest zaskoczony podobieństwem,
a jeśli jest, to jak na to reaguje: ubolewaniem czy zadowoleniem.
Z tych bezwartościowych, aczkolwiek przyjemnych
rozmyślań wyrywa mnie zamieszanie spowodowane przez starszego pana, który twierdzi,
że może przysiąść, że na niego kapie. Wszyscy patrzą na sufit i pani w kratę robi
mglistą uwagę na temat bliżej nieokreślonych „rur”, które „zawsze ciekną”. Ktoś
inny wyskakuje z wariacką propozycją wyłączenia ogrzewania. Starszy pan odrzuca
wszystkie wyjaśnienia i oznajmia, że kapie
z półki. Wszyscy patrzymy z przerażeniem na chryzantemy dla Rose, z których
miarowo spadają wielkie krople. Zdjęta wstydem, usuwam chryzantemy, przepraszam
starszego pana i z powrotem siadam naprzeciwko majestatycznej nieznajomej,
która nie nawet nie podnosi głowy od Sir E. Marshall-Hall i bardziej niż
przedtym przypomina mi o Lady B.
(Ku pam.: Porozmawiać z Mademoiselle o tym, że wrzucenie
kwiatów do wody tuż przed zapakowaniem to nadgorliwość)
Zagłębiłam się w tygodnik ilustrowany. Jestem poinformowana,
że lord Toto Finch (na wklejce) popełnił sesję zdjęciową (w załączeniu)
Najładniejszych Nóg w Los Angeles, należących do niezrównanej Dziewczyny z Angielskich Sfer, bliskiej
krewnej (a propos) słynnego wyścigowego arystokraty, ojca powszechnie znanych
bliźniąt z Salonów (na odwrocie).
(Pod rozwagę: czy nasza prasa popularna schodzi na psy?)
Zwracam uwagę na opowiadanie, jednak zaprzestaję lektury po
tym, jak, akurat gdy zaciekawiłam się, odesłano mnie na stronę XLVIIb, której
za nic nie jestem w stanie zlokalizować. Zamiast tego zapoznaję się z propozycjami
prezentów świątecznych. Pragnę prezentu, zapewnia mnie autorka, osobistego a
zarazem stosownego, pięknego, a zarazem trwałego. Więc dlaczego nie wybrać
ozdobionego emalią zestawu szczotek do włosów za 94 funty, 16 szylingów i 4 gwinei
czy też serwisu kryształowego, dokładnej repliki staroangielskiego szkła
rzeźbionego, w przystępnej cenie 34 funtów, 17 szylingów i 9 gwinei?
Dlaczego nie, w rzeczy samej?
Wzruszonam, że w dalszej części osobno wspomniano o
Darczyńcy o Skromnych Środkach – aczkolwiek autorska definicja skromnych
środków niezupełnie pokrywa się z moją własną. Niech oryginalność pomysłu – powiada
autorka – doda charakteru drobnemu podarunkowi. Czyż rzesze moich przyjaciółek
nie będą zachwycone propozycją kursu zabiegów pielęgnacyjnych (sześć za 5
gwinei) w Salonie Piękności Madam Dolly Varden na Picadilly na mój koszt?
To, że mogłabym złożyć taką propozycję naszej pani
wikariuszowej, a tym bardziej to, że mogłaby ją przyjąć, wykracza poza moją
imaginację, więc postanawiam, jak zwykle, ograniczyć się groszowym kalendarzem
z widokiem zachodu słońca w górach.
(Z drugiej strony, oddaję się na chwilę czczej fantazji o
tym, że sugeruję Lady B. przyjęcie ode mnie w charakterze eleganckiego i stosownego
prezentu świątecznego Kursu Ćwiczeń dla Zrzucenia Wagi z towarzyszącym im
Kojąco-Pzeciwzmarszczkowym Masażem Twarzy.)
Ćwiczenia imaginacji przerwane przybyciem pociągu do
Londynu.
Zmuszonam wziąć taksówkę z dworca, głównie ze względu
na chryzantemy (które nie komponują się za dobrze z dwoma sakwojażami i futrem na
schodach ruchomych, do których i tak nie mam zaufania i upodobania, i jestem
jeszcze bardziej narażona na spektakularną porażkę w Zejściu Ze Schodów Właściwą
Nogą), ale po części ze względu na modną lokalizację mieszkania Rose,
oddalonego o mile od jakiejkolwiek stacji metra.
Ciepło powitana przez kochaną Rosę, która wyraża się o
chryzantemach z najwyższym uznaniem, powstrzymuję się od wzmianki o
niefortunnym incydencie ze starszym panem w pociągu.